Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dzięki wsparciu dobrych ludzi, wspaniełąej opiece lekarzy i opiekunów, Dyzio doszedł do siebie i o dziwo bardzo szybko znalazł nowy dom :)
Bardzo dziękujemy za pomoc.
Czarnuszek, dorosły - kolejna kocia bieda, która trafiła pod nasze "skrzydła".
Nazwaliśmy go Dyzio - bo tak jakoś spasowało do niego.
Dyzio jest kilkuletnim kocurkiem.
Jego historia życie nie jest nam znana. Wiemy tylko tyle, że pewnego dnia, jako młody kociak pojawił się na terenie jednego z ogródków działkowych w Rzeszowie.
Choć był ufny i miziasty, nie miał szczęścia, żeby znaleźć dom - nikt nie chciał mu dać szansy, nie chciał odmienic jego losu. I tak pozostał na działkach, dokarmiany przez dobrych ludzi.
Pewnego dnia karmiciele zauważyli, że Dyzio zniknął.
Pojawił się po kilku dniach, w stanie bardzo złym.
Karmicielka od razu zabrała go do lecznicy, gdzie lekarze wspólnie z nami uzgodnili dalsze postępowanie.
Z lecznicy otrzymaliśmy następujące informacje: Dyzio ma dziwnie zdeformowaną głowę - tak nienaturalnie, że aż trudno uwierzyć, że taki mógł się urodzić.
Czyżby było to wynikiem starego urazu? Jest takie prawdopodobieństwo.
Oprócz deformacji kocurek ma połamaną żuchwę - ale to też nie uraz z dnia poprzedniego. Stan, w jakim go przywieziono, wskazuje, że urazu doznał minimum tydzień wcześniej.
To zgadzałoby się z informacjami od karmicielki, że Dyzia kilka dni nie było przy karmieniu.
Kocurek musiał bardzo cierpieć, w okolicach urazu jest mnóstwo ropy, na pewno kilka dni nie jadł.
Wykonano mu wszystkie badania i na szczęście okazało się, że kocurek kwalifikuje się do zabiegu.
Ale zanim będzie można dokonać stabilizacji żuchwy, u Dyzia trzeba zlikwidować stan zapalny i nieco go odżywić.
Niestety, na chwilę obecną kocurek jest karmiony przez sondę, dlatego musi być cały czas hospitalizowany.
Leczenie, zabieg i hospitalizacja Dyzia pociągnie za sobą ogromne koszty.
Ale czy możemy odmówić pomocy kotu, który jednak tej pomocy szukał? I który nawet w takich chwilach potrafi ufnie wtulić główkę w ręce lekarzy i zamruczeć?
Nie wiemy, jak potoczą się dalsze losy Dyzia (mamy nadzieję, że wyzdrowieje i nie będzie musiał wracać na działki), ale jedno wiemy na pewno - sami nie damy rady sfinansować jego leczenia.
Dlatego będziemy wdzięczni za każdą wpłatę, każde udostępnienie.
Ładuję...