Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
W dniu 27.02.2021 stan Białki bardzo się pogorszył. Przestała jeść, pić i bardzo bolała ją przednia łapka. Pierwsze badania nie wykazały urazu łapki, jednak pomimo silnych opioidowych leków przeciwbólowych stan był coraz gorszy, Białka z bólu nie mogła spać. Bardzo cierpiała. Pojechałyśmy na kolejną diagnostykę. To co usłyszałam zwaliło mnie z nóg. Białka miała przeżuty na szpik, miała ogromne ubytki w koci ramiennej, stąd ten potworny ból łapki. Bólu nie uśmierzały żadne leki a 3 niezależnych lekarzy powiedziało że nie mają już nic do zaproponowania w leczeniu, wszystkie możliwe środki się wyczerpały. W dniu 5 marca podjęliśmy najtrudniejszą decyzję w życiu, aby przerwać to cierpienie. O godzinie 15 Białka zasneła na zawsze.
Dzień dobry, jestem opiekunką Białki i zwracam się do Państwa z prośbą o pomoc w jej leczeniu. Białka ma około 12 lat, jej historia jest smutna i chociaż dobiega nieubłaganie do przykrego końca, to chce, żeby ostatnie miesiące życia miała jak najlepsze. Niestety, Białka ma nowotwór i pomału umiera.
Białkę poznałam w 2015 roku. Została zabrana z ogródków działkowych na terenie Poznania podczas akcji łapania kotów na sterylizacje. Białce leciała cuchnąca ropa z nosa, musiała oddychać pyszczkiem, co dla kotów nie jest naturalne. Sączyła się jej także wydzielina z oka. Weterynarz, do którego trafiła, zdiagnozował nowotwór płaskonabłonkowy nosa. Zaproponował, że może ją od razu uśpić... Na działki nie mogła wrócić, nie było warunków. A wiadomo, nikt takiego kota nie weźmie do domu.
Na szczęście nie została podjęta decyzja o eutanazji. Białka trafiła do klatki w kociarni, gdzie przebywają kotki po zabiegach i miała szukany dom na ostatnie 2 miesiące życia (tyle jej dawał weterynarz). Kiedy usłyszałam tę historię i zobaczyłam w klatce Białkę, bardzo ufną i chcącą żyć postanowiłam ją zabrać na dożywotni dom tymczasowy. Jeździłam z nią do weterynarza, opiekowałam się i tak z czasem zaczynała się coraz lepiej czuć. Pojechaliśmy z nią na diagnostykę do Wrocławia, okazało się, że nie ma nowotworu. Badanie tomografem wykazało, że miała zniekształcony nos, bez jednej przegrody oraz że zbiera się jej płyn w czaszce.
Była decyzja, żeby udrożnić nos. Po kilku tygodniach miała wykonaną operacje plastyki nosa, bez tego miała problemy z oddychaniem oraz ciągłe infekcje. Miała wtedy także operowaną ogromną przepuklinę na brzuchu. Ponieważ była u mnie na tymczasie miała szukany dom, jednak nikt nie chciał takiego kota. Po roku podjęłam decyzje, żeby została u mnie już do końca (dużo czasu zajęło jej oswojenie się, z początku przez kilka miesięcy siedziała w szafie, bo bardzo się wszystkiego bała). Poznałam też w międzyczasie jej historie znalezienia na działkach. Okazało się, że miała kiedyś dom. Po kilku latach „właściciele” ja wywieźli na działkę, ponieważ kupili psa i stwierdzili, że nie będą trzymali w mieszkaniu i psa i kota.
Przywieźli ją latem, kiedy spędzali tam więcej czasu, potem przyszła zima a ona została tam sama. Rodziła co chwile kocięta, dokarmiana przez starszą Panią z ciągłymi infekcjami tak przeżyła na ogródkach około 5 lat. Czułam, że i ja nie mogę jej tego zrobić. Być kolejną osobą, która ją zawiedzie, a ona w kolejnym domu będzie się chować ze strachu po szafach. Tak oficjalnie została członkiem naszej kociej rodziny. Jej stan się z czasem ustabilizował. Niestety, sztucznie wykonana przegroda nosowa zarosła, nadal zbiera się płyn czaszce i sączy się przez oko. Jednak na to jedynym wyjściem jest kolejna operacja, której nikt w Poznaniu nie wykona i przy której jest znów ryzyko zarośnięcia, podjęłam decyzje, że nie będę jej narażać na kolejny ból i stres. Poza tym kotka czuła się dobrze, zaaklimatyzowała się, uwielbia siedzieć na balkonie kiedy jest ciepło, towarzyszy nam podczas każdej aktywności w domu.
Stała się najbardziej towarzyskim kotem z naszej gromadki. Niestety, około rok temu zauważyłam, że się zaczęła gorzej czuć. Zaczęła ją też atakować inna z moich kotek, która wyczuwała, że Białka jest słabsza i chora. Pojechaliśmy na badania krwi, moczu i USG. Padła diagnoza - nowotwór nerek i niewydolność II stopnia. Obraz USG pokazał zniekształcone nerki, pokryte licznymi guzami. Żeby ustalić dokładnie rodzaj nowotworu, musiałaby zostać przeprowadzona biopsja, przy której jest duże ryzyko krwotoku i weterynarz zdecydowanie odradził. Chemioterapia oraz inne metody leczenia nowotworów są nieskuteczne w przypadku nowotworu nerek, którego praktycznie sie nie leczy, zalecana jest tylko kontrola stanu zdrowia i leczenie objawowe. I tak jeździmy co chwile na badania, jej stan jest w miarę stabilny, jednak ciągle się pogarsza.
Co chwilę „wychodzą” nowe rzeczy w badaniach, związane z tym nowotworem. Jest stale na weterynaryjnej karmie dla kotów z niewydolnością nerek, ma suplementowany potas. Obecnie ma anemię oraz jest jeszcze w trakcie diagnostyki, ale prawdopodobnie ma chore nadnercza, weterynarz po wynikach podejrzewa, że zaczyna się tworzyć guz na nadnerczu, lub już jest, ale bardzo mały, niewidoczny na usg. Do weterynarza jeździmy co 2-3 tyg. Obecnie (czyli od wielu miesięcy) jesteśmy w trakcie stabilizowania jej stanu. Celem jest dobrać odpowiednie leki i dawki na skutki choroby nerek i choroby nadnercza, tak żeby mogła jak najdłużej żyć w dobrym stanie. Obecnie podaje jej renal vet, kaminox, spironol i mirtor. Koszty leków to około 250 zł miesięcznie, same badania kontrolne krwi, moczu i ciśnienia oraz USG są bardzo kosztowne, a wykonujemy je co kilka tygodni. Mam na utrzymaniu jeszcze 3 koty, które także mają problemy zdrowotne i są na specjalistycznych karmach.
Niestety, ja pracuje w branży hotelarskiej, od marca praktycznie nie zarabiam, szukam innej pracy, ale w obecnej sytuacji nie jest to łatwe. Ta sytuacja zaczyna mnie przerastać. Żeby zobrazować wydatki, napisze, że w maju na weterynarza wydałam 718 złotych, w czerwcu 940 złotych plus leki, które kupuje poza gabinetem - w aptece/ w internecie. Do tego dochodzi koszt behawiorysty, bo inna nasza kotka, która ma problemy behawioralne, ma teraz znaczne nasilenie kiedy Białka jest chora. Z powodu stanu Białki muszę korzystać z płatnej opieki podczas gdy mnie nie ma w domu, tak żeby regularnie dostawała leki i karmę co jest koniecznością w jej stanie. Ktoś może pomyśleć, czytając to, że po co brałam kota. Wzięłam ją, ponieważ nie potrafię przejść obojętnie, kiedy podejmowałam tę decyzję, miała za alternatywę klatkę w kociarni i kontakt z człowiekiem przez kilka godzin dziennie dzielony z innymi kotami. Od lat pomagam bezdomnym zwierzętom, byłam przez lata wolontariuszką w schronisku, dokarmiam i opiekuję się wolnożyjącymi kotami. Chcę pomagać, ale moje zasoby są ograniczone.
Raz stał się cud i chociaż zapadł wyrok w 2015 roku, Białka nie umarła na raka. Teraz już się godzę z tym, że nie uda nam się uciec przed śmiercią, że pomału nadchodzi koniec. Białka, chociaż nadal jest pogodna i uwielbia kontakt z człowiekiem, pomału gaśnie... Nie ma czasem siły wstać, coraz więcej śpi. Nie wiadomo, ile czasu jej pozostało, czy liczyć go w miesiącach, czy może uda się, że w latach? Bez względu na to ile go ma, chcę, żeby był to dla niej dobry czas, żeby odchodziła kochana, do końca głaskana, wtulona we mnie. Miłość i opiekę, które są bezcenne, ma przez cały czas. Jednak nie chce, żeby brak finansów spowodował, że nie będę mogła nawet zabrać jej do weterynarza czy wykupić leków.
Ładuję...