Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Jesteśmy na dnie. Nie mamy już za co ratować więcej żyć. Przepraszamy, naprawdę próbowałyśmy.
Jesień. Długie wieczory, kocyk, kakao i ulubiony serial. Za okres spadają liście, pokrywając całą ziemię kolorami. Zaczyna się, bezdomne koty szukają schronienia - te z cmentarza siadają na zniczach, te z pola kukurydzy dalej się w niej chowają, dopóki jej nie zetną. Zaraz zacznie się chowanie pod maski samochodów i szukanie uchylonych okien, żeby wejść chociażby do kotłowni. Już nawet nie musi być tam jedzenie... Można bez niego wytrzymać, ale bez ciepła już nie.

I jesteśmy też my, które nie mamy z czym pojechać na ten cmentarz. Wiemy dokładnie który kot siada na którym grobie, a one rozpoznają nas po kolorze włosów. I pewnie będą siedzieć na tych grobach dzisiaj, jutro, za tydzień, aż w końcu zrozumieją, że już nikt nie przyjdzie. Robiłyśmy wszystko. Naprawdę wszystko. Słuchałyśmy oskarżeń, wyzwisk, gróźb, spędziłyśmy dziesiątki godzin ha na akcjach promocyjnych, nurkowałyśmy, biegałyśmy, czołgałyśmy się, wygrałyśmy projekt budżetu obywatelskiego, tylko co z tego?

Z każdym miesiącem widząc faktury rwałyśmy sobie włosy z głowy. Płakałyśmy, obgryzałyśmy paznokcie i zastanawiałyśmy się co jeszcze możemy zrobić. 10 tysięcy długu…


Co my teraz zrobimy? Tak myślałyśmy na tamten moment. Dzisiaj już wiemy, że przynajmniej nasz dług już nie urośnie, bo dostałyśmy zakaz brania nowych faktur. Wolontariuszki i domy tymczasowe zakładają tysiące złotych za leczenie podopiecznych, bo my siedzimy ze związanymi rękami, bez grosza przy duszy. Jeden dom tymczasowy żartuje sobie nawet, że je ryż, żeby nasz podopieczny mógł mieć na kroplówki...



Jesteśmy niżej, niż w ogóle potrafiłyśmy sobie wyobrazić. Ciągle się zastanawiamy - może trzeba było nie ratować Gacka, któremu jakaś bestia zerwała skalp? On sam wygenerował ponad 30 tysięcy długów. Ale żyje! A życie nie powinno mieć ceny.



A może miałyśmy odmawiać kastracji? Pamiętacie kocięta z rzeki? My się po prostu nie chciałyśmy się zgadzać na to, co człowiek jest w stanie zgotować bezbronnym stworzeniom.



I wiecie co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? Że teraz wszystko musi się sprzedawać. Kontrowersja, krew, krzyki, to się klika, bo ludzi to łapie za serce. Tylko jak widzisz leżącego kota ze śrutem w ciele, to ostatnie, o czym myślisz to kamera. Kiedy jedziesz 180km/h z umierającą kotką i słyszysz jak się dusi. Kiedy głaszczesz coś, co przypomina szkielet, czujesz dłonią nerki, a to coś zaczyna mruczeć i się przytulać...




I siedzimy niejednokrotnie mokre od moczu, wysmarowane krwią, odchodami, z bliznami na rękach po pazurach i czekamy, aż zleci pięciogodzinna kroplówka, bo potem trzeba zrobić inhalację. A to się nie sprzedaje. Wyczekiwanie na kota 7 godzin przy 3 stopniach też nie. Nie ma wybuchów, gonitw, zabierania zwierząt i przekrzykiwania się. Przynajmniej na kamerze.
Miałyśmy pomysł, żeby po prostu po kolei wyszczególnić koszta naszych wydatków, ale już nie mamy nic do stracenia i opowiemy Wam, jak wygląda rzeczywistość. Bo wolontariat to codzienna walka o kogoś, kto sam o siebie nie zawalczy. A na koniec dnia i tak usłyszysz, że coś robisz nie tak. Dziękujemy Wam za te wszystkie lata. To zbiórka naszej ostatniej szansy. Następnej nie będzie.
Zwierzaki z Mińska
Fv do oplacenia:








Ładuję...