Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Czesio uratowany!
Musiałem mieć szczęście w nieszczęściu, skoro w wieku 5 miesięcy adoptowano mnie ze schroniska. I wiecie co? Miałem fajne życie. Mój Pan wychodził ze mną na spacery, karmił, wyczesywał, mówił, że jestem ważny i potrzebny.
Mieszkałem w dużym domu, biegałem po ogromnej, ogrodzonej posesji, jednym słowem - niczego mi nie brakowało. Ale nagle zabrakło. Pana zabrakło. Nie wrócił... Któregoś jesiennego dnia po prostu nie zabrał na zwyczajowy spacer, nie nasypał karmy do miski, nie pogłaskał. Ludzie mówili, że odszedł, zmarł, nie wróci, ale ja tego nie rozumiałem i do tej pory nie rozumiem. Zostałem na tej samej posesji, ale na łańcuchu, a właściwie w pomieszczeniu gospodarczym, w którego drzwiach zrobiłem sobie dziurę, by móc czasem wyjść choć do budy. Płakałem nocami, czasami wyłem, bo nie byłem szczęśliwy.
Raz na jakiś czas przyjeżdżała jakaś kobieta, dawała jeść, pić (raz na 3-4 dni), ale to nie to samo. Ona mnie nie lubiła, nie byłem jej, powiedziała, że jej przeszkadzam, chociaż wcześniej mieszkała z nami. Rozumiecie mnie, prawda? Zostałem sam. A na domiar złego, coś zaczęło mi rosnąć na brzuchu. Rosło i bolało. Było coraz większe i sprawiało ból przy poruszaniu. Raz był u mnie pan dr "weteryniarz", jak mówią sąsiedzi i powiedział do babki, że to nie jest powód, żeby mnie "uspać" (cytat). W ubiegłą środę coś się zmieniło. Przyjechały jakieś 3 Panie w odblaskowych ubrankach, weszły do mnie z ludźmi ubranymi na niebiesko, długo rozmawiali, robili zdjęcia.
Poszedłem też z nimi na spacer. Nareszcie! Wiecie, jakie to czadowe uczucie, jak można rozprostować kości, jak trawa smyra po brzuszku, jak można potarzać się w niej i pozbyć choćby części, wychodzącej garściami sierści? Panie się dziwiły, że ja taki grzeczny, a ja po prostu korzystałem z tej chwili. Okazało się, że to nie koniec atrakcji.
Musiałem wsiąść do samochodu, pojechaliśmy do schroniska, z którego pochodzę, a później do Centrum Weterynaryjnego, gdzie bardzo miła Pani Karolina oglądała mnie, ważyła, głaskała i kazała przyjść jutro. W schronisku dostałem osobisty pokój. W czwartek wycięto mi to duże coś z brzucha (i jajka przy okazji). Teraz codziennie jeżdżę na zmianę opatrunku. Chodzę na krótkie spacery i dokazuję. Dostaję dobre jedzonko, bo Pani dr mówi, że jestem za chudy. Zostałem wyczesany, wolontariusze nie żałują mi głasków i przytulanek, bo ja taki miziasty chłopak jestem.
Czesio na mnie mówią - śmiesznie - ale najważniejsze, że nie jestem sam. Dwie Panie Ole z Mondo Cane i Pani Halinka z RdZ tłumaczą mi, że jestem "dowodem w sprawie", więc narazie nie mogę iść do domu stałego, ale na tymczas już tak. Więc polecam się, ja, Czesio. Czy ktoś chciałby się ze mną zaprzyjaźnić? Lubię inne psy, i, mimo wszystko, kocham ludzi. Ładnie chodzę na smyczy. Czyli, jednym słowem, jestem kawaler do wzięcia 😁
PS I tutaj ja, Pani Halinka z RdZ, dodam swoje trzy grosze. Dziękuję Oli Śniecikowskiej, Oli Ruckiej z Mondo Cane, Centrum Weterynaryjnemu MAX-WET za ekspresowe przyjęcie, ludziom, którzy zgłosili fakt, iż Czesio żył w takich warunkach za ich empatię i determinację, funkcjonariuszom policji i SG, którzy byli bardzo pomocni, Pani kierownik, pracownikom i wolontariuszom schroniska w Szczecinku za bezinteresowną pomoc i zrozumienie. Pierwszą fakturę (900 zł) zapłaciło RdZ, ale będziemy potrzebować wsparcia, gdyż sprawa będzie miała swój dalszy ciąg w sądzie (art.7,3), dlatego zostanie założona zbiórka.
Mamy nadzieję, że pomożecie nam pomagać, a Czesio trafi do fajnego, kochającego domu, człowieka, gdzie jeszcze będzie mógł pokazać, że jest cudownym piesełem.
Ładuję...