My niestety nie potrafimy odmawiać, chociaż za każdym razem graniczy to wszystko z bezmyślnością, ale w końcu Fundacja to nie Korporacja i tu planowanie nie istnieje, przynajmniej nie na poziomie kalkulowania co do ilości podopiecznych. Plan był taki, że przejmie go inna fundacja kiedy go złapiemy, ale wiadomo, jak to bywa z planami. Ale od początku...
Pies pojawił się w miejscowości Dębe Wielkie w styczniu, obserwowałyśmy go i wraz z pomocą kilku osób przez kilka dni próbowałyśmy go złapać. Nie było łatwo. Miał swoje zwyczaje, które podpatrywałyśmy i ewidentnie szukał kontaktu z ludźmi, których jednak panicznie się bał, jedzenie z ręki tak, ale dotyk już nie. Uważałyśmy też na swoje bezpieczeństwo, więc w grę nie wchodziło łapanie na siłę, bo nie wiedziałyśmy, co się wydarzy przy próbie złapania go za obrożę. Klatka łapka kompletnie go nie interesowała, my coraz bardziej zdesperowane, ludzie coraz bardziej wkurzeni, że kręci się wielki pies z groźnym pyskiem pod sklepem.
Kolejny dzień łapania, kolejne godziny i w końcu decyzja zrobimy inaczej, niż planowałyśmy. W nocy kiedy już było cicho i bezpieczniej odcięłyśmy mu drogę ucieczki (teren sklepu na szczęście był ogrodzony, a po jego zamknięciu mogłyśmy zostać wielkie podziękowanie dla pań z Lewiatana w Dębe Wielkie). Jedynej dziury pilnowała jedna z nas i podałyśmy mu znienawidzony przez wszystkich Sedalin (tak wiemy, znamy, nie lubimy, ale czasem niestety działa) i tak też okazało się w tym przypadku, po 10 minutach dreptania po parkingu położył się sam grzecznie na leżący na środku kocyk.
Wsadziłyśmy go do klatki i ciemną nocą odwiozłyśmy do zaprzyjaźnionego hotelu. Rano pojechałyśmy po niego, aby zabrać go do lecznicy i przywitał nas skaczący za piłką, merdający ogonem pies, który najchętniej nieustannie lizałby ludzi po twarzy. Młody max. 2 lata, oczywiście bez czipa. Fundacja, która wstępnie zaproponowała pomoc, wycofała się, a my zostałyśmy z psem w typie rasy, na której się nie znamy, bez miejsca w hotelu (ferie), ale nie było opcji, że zgłosimy go do gminy. I jest. Kolejny podopieczny. Stefan.
Pomoc dostałyśmy od Fundacji Amstaffy Niczyje - pies trafi do poleconego przez nich hotelu. My będziemy płacić 500 zł miesięcznie. Oni ogarną karmę, smaczki, i wszelkie potrzebne mu gadżety i będą go promować u siebie i szukać mu domu. Nie stać nas na kolejnego podopiecznego, ale nie mogłyśmy mu odmówić.
W lecznicy został odrobaczony, zaczipowany, zaraz będzie zaszczepiony i wyjeżdża po nowe życie. Będziemy wdzięczne za wsparcie. Trzymajcie też kciuki za nowy dom dla Stefana!