Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Niestety kotka nie udało się uratować. Nie udało nam się też zebrać nawet 1/4 kwoty potrzebnej do zapłacenia faktur za jego leczenie. To ciężkie dla nas momenty, często nawet podcinające nam skrzydła :(
Żegnaj kocie...
W niewielkim miasteczku na Podkarpaciu umiera ceniony w okolicy profesor. W ogrodzie pustego już domu bez opieki zostaje stadko kotów, które profesor dokarmiał. Wieść o profesorskich kotach szybko roznosi się po okolicy. Kilka osób postanawia pomóc kotom. O wsparcie od razu udają się do urzędu gminy oraz do Fundacji Felineus. Gmina zgadza się pokryć koszty kastracji. Z Fundacji dziewczyny wypożyczają klatki-pułapki. Wiedzą, że w przepełnionych fundacyjnych domach tymczasowych nie ma miejsca na nowych kocich przybyszy, dlatego jedna z nich decyduje się na własną rękę zostać domem tymczasowym.
Przez kolejne tygodnie kilka dziewczyn odławia koty po zmarłym profesorze. Kotów jest kilkanaście, w różnym wieku. Mieszkają nad rzeką w krzakach, przy śmietnikach. Są dokarmianie przez ludzi, ale i przeganiane, straszone, bite. Łapanka idzie sprawnie , złapane są już prawie wszystkie koty. Zabezpieczone w domu tymczasowym, po kastracji, profilaktyce przeciw pasożytniczej oraz szczepieniach czekają na nowy dom.
Wyłapane są wszystkie maluchy, do złapania pozostały już tylko dwa dorosłe koty. Niestety te dwa dorosłe koty są bardzo sprytne i podejrzliwe i za nic nie chcą wejść do klatki łapki. Jednak dziewczyny się nie poddają. Po raz kolejny klatka zostaje nastawiona u pewnej pani, która jest jedną z niewielu osób chętnych do pomocy wolontariuszom. Po kilku godzinach wolontariuszka jedzie sprawdzić, czy udało się złapać kota. Podchodzi i widzi, że klatka jest zamknięta. Ucieszona, że w końcu się udało złapać któregoś z cwanych kotów, odsłania koc i oczom nie wierzy! W klatce nie ma dorosłego kota... Tylko małe wystraszone, brudne kocie dziecko. Skąd się wzięło? Przecież już wszystkie maluchy są złapane. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź, wieść o odławianiu kotów szybko rozeszła się po mieście, więc jak wzięli tamte to i tego wezmą. Kociak został podrzucony w miejsce odławiania kotów.
Tutek, bo tak kociak dostał na imię, na pewno nie był całkiem dziki, raczej zdecydowanie zaniedbany. Nie pokazywał agresji, lecz przerażenie, bo nie znał otoczenia, w którym się znalazł. Do klatki wszedł ewidentnie za jedzeniem, po prostu z głodu. Brzuch miał wielkości piłeczki tenisowej. Pchły biegały po kocim futerku, a z uszu wylewał się świerzbowiec. Kociak, podobnie jak poprzednie koty trafił do domu tymczasowego, gdzie przeszedł pełną profilaktykę przeciw pasożytniczą oraz w odpowiednim czasie został zaszczepiony. Niestety dom tymczasowy powoli zaczynał pękać w szwach. Tym bardziej że w kolejnych dniach zostały przyjęte jeszcze trzy „nieplanowane” kocie podrzutki złapane „przypadkiem”. Dziewczyny po raz kolejny zwróciły się z prośbą o pomoc do Fundacji Felineus. W międzyczasie w jednym w naszych tymczasów zwolniło się miejsce, a nasza wolontariuszka zgodziła się przyjąć na nie dwa kociaki: Tutka oraz jego kolegę Pepper. Kociaki w momencie przyjęcia były odrobaczone, zaszczepione, przetestowane pod kątem kociej białaczki. Miały założone książeczki zdrowia. Wymagały nieco socjalizacji z człowiekiem, ale wierzyliśmy, że dla takich „gotowych do adopcji” kotów szybko uda się znaleźć nowe domy.
Niestety Tutek trzy dni po przybyciu do domu tymczasowego zaczął wymiotować, był osowiały i siedział w pozycji bólowej. Z godziny na godzinę jego stan nie poprawiał się, nie było więc innego wyjścia jak wizyta u weterynarza. Najpierw zrobiono mu USG i test na panleukopenie. Test ujemny. USG pokazało duże zgazowane jelit. Zlecono morfologię i biochemię. Morfologia ujawniła, że w kocim ciałku rozwija się stan zapalny. Ponieważ Tutek był mocno odwodniony, zlecono podawanie kroplówek przez kilka kolejnych dni.
Ponadto kociak dostał leki przeciwwymiotne, antybiotyk, witaminy oraz środki wspomagające odporność. Kociak miał bardzo niską temperaturę ciała, trzeba było go dogrzewać. Ponadto przez kilka dni nie chciał samodzielnie jeść, więc jego opiekunka musiała dokarmiać go strzykawką.
Po kilku dniach intensywnej terapii stan Tutka nieco się poprawił, ale wciąż nie możemy jeszcze odetchnąć z ulgą. Kociaka czekają dalsze badania i wizyty kontrolne. W takich nagłych sytuacjach, kiedy liczy się zdrowie i życie, nigdy nie patrzmy na koszty, tu nie ma czasu na kalkulację. Okrutna prawda jest jednak taka, że każdy lek, badanie, podana kroplówka, to kolejne wydatki, na które zwyczajnie nie mamy pieniędzy. Dlatego by móc pomagać takim kociakom jak Tutek potrzebujemy waszego wsparcia. Dlatego, by móc ratować kocie życie, po raz kolejny o to wsparcie prosimy i dziękujemy za każda podarowaną złotówkę.
Loading...