Zmiażdżone i kalekie kociątko błaga o pomoc i ludzką łaskę

Wsparły 1 133 osoby
9 523,96 zł (112,04%)

Rozpoczęcie: 18 Października 2017

Zakończenie: 29 Października 2017

Godzina: 02:00

Ostatnie 48 godzin było dla nas koszmarem. Koszmarem z którego chciałybyśmy się obudzić, ale się nie da…

Codziennie obcujemy ze śmiercią. Widzimy ją każdego dnia, ale ludzie, którzy myślą, że w takiej sytuacji, zajmując się tym, czym się zajmujemy, do tego przywykłyśmy - są w wielkim błędzie. Każda śmierć rozdziera nasze serce i cicho płaczemy do poduszki, pytając dlaczego? Czy zrobiłam wszystko, co było można? Miliony pytań w bezsenne noce i ból. Okropny ból straty.

Kilka dni temu źle poczuł się SnoopCat. Może niektórzy z Was, którzy są z nami dłużej go pamiętają. To kotek, który trafił do nas z oskalpowaną do kości łapką. Nikt nie dawał mu szans. Miał sepsę i trafił do nas w szczycie PP. Jednak dał radę. Nie tylko pokonał wirusa, ale obyło się bez amputacji a na jego przykładzie nauczyłyśmy się leczyć w sytuacjach, gdy niby amputacja jest konieczna.

To dzięki SnoopCatowi, nie zgodziłyśmy się na sugerowane amputacje łapek Tomcia Plauszka. SnoopCat pokazał nam, że koci organizm jest niesamowity. Snoopek był z nami chyba 2-3 lata. Nie wiemy gdzie, nie wiemy kiedy, zachorował jak wykazały badania na FIP. Nie było już ratunku…
I tak w ciągu ostatnich 48 godzinach nasze serca pękły pierwszy raz :(

Miesiąc temu trafiło do nas kilkudniowe kociątko, odrzucone przez matkę. Kotki tak robią, gdy z kociakiem jest coś nie tak. Taka jest natura. Maluszek miał problemy neurologiczne. Był kiwaczkiem i tak go nazwałyśmy – Kiwaczek. Jadł, bawił się i przezabawnie chodził na tych swoich wysokich i chudziutkich nóżkach, jak na szczudełkach kiwając się na boki, ale był szczęśliwym kotkiem. Mamy kilka podobnych kwaczków i byłyśmy pewne, że dorośnie i jak jemu podobne, będzie cieszył się życiem.

W nocy z piątku na sobotę, śpiąc na piersiach Ani, nagle wrzasnął i skoczył.  Ania zerwała się na równe nogi, zapaliła światło i zobaczyła, jak jego małe ciałko wije się w niekontrolowanych drgawkach. Bardzo silny atak padaczki. Czegoś równie strasznego jeszcze nie widziałyśmy.  To było nie do opisania.  Tyle bólu, tyle cierpienia i malutkie kocie dziecko. Po ok. 10 min. atak ustał.  Już wiedziałyśmy, że problemy neurologiczne maluszka,
to coś więcej i przed nami stała wizja strasznej choroby. Niestety po ok. 5 minutowej przerwie atak znów się zaczął. Mały wył z bólu.  Gorączkowo szukała w domu leków, które by to przerwały. Podałam mu dawkę walium, która powaliła by konia, ale nic nie pomagało.  To już nie był atak.  To był permanentny stan padaczkowy. Wiedziałyśmy, że to małe ciałko tego nie wytrzyma. Wiedziałyśmy, że umrze w cierpieniach i zaczęłyśmy o 2 w nocy dzwonić po weterynarzach.  Niestety w Częstochowie nie ma czegoś, co zdaje się być oczywiste, czyli całodobowej opieki weterynaryjnej. Nikt nie odbierał.  Płakałyśmy z bezsilności.  Krzyczałyśmy z bólu razem z nim.

Nie zważając na porę, wsiadłyśmy do samochodu i w środku nocy podjechałyśmy w piżamach pod dom jednego z weterynarzy dzwoniąc do drzwi z uporem maniaka. Na szczęście był w domu. Decyzja mogła być tylko jedna.  Ulżyć Kiwaczkowi w cierpieniu. Odszedł tej nocy na naszych rękach… Nasze maleństwo, nasze dziecko… Serce pękło kolejny raz :(

Kilka dni temu skontaktowała się z nami kobieta z oddalonego od Częstochowy Kłobucka.Ma 13 kotów. Jest ciężko chora i idzie do szpitala na długo. Rokowania się kiepskie. Prosi, by przejąć jej kociaki, bo nie ma się nimi kto zaopiekować. Wszyscy odmówili jej pomocy. Jezu, mamy blisko 200 kotków, ale my nie odmówiłyśmy w myśl, jakoś to będzie.

Wczoraj zadzwoniła do nas z informacją, że jeden z maluszków nie żyje, a reszta jest chyba chora. Pojechałyśmy. Gdy zobaczyłyśmy kociątka, już wiedziałyśmy. PP w tej zmutowanej formie. Patrzyłyśmy bezradnie ma maluszki. Nie mamy już ani Feliserinu, ani G-4, ani Canglopu. Nic nie możemy zrobić. Nasze serce znów pękło :(

Po powrocie otrzymałyśmy telefon z kliniki. Mimo nadludzkich starań lekarzy, mimo całego sprzętu,  wiedzy i miłości, którą obdarzono Farcika – odszedł… Nie mogłyśmy uwierzyć...

Odłożyłam słuchawkę, usiadłam na ziemi i nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa. To niemożliwe. Nie tak miało być. Miał być jak Miu, jak SnoopCat, jak Ikar i Tomcio… Miał do nas wrócić…

Nasze serca już nie pękły - one rozsypały się na kawałeczki :( Dziś w nocy nie zmrużyłam oka, ale nie byłam w stanie napisać o tym od razu. Przepraszam.

Prawdopodobnie uszkodzone nerki, nagle, mimo chwilowej poprawy, odmówiły mu całkowicie posłuszeństwa, a za nimi reszta organów. A może to coś jeszcze innego. Aga w łzach powiedziała: nie zawsze da się oszukać przeznaczenie. Śmierć upomina się o swoje. I pomyślałam, że coś w tym jest. Tyle razy ją oszukujemy. Tyle razy kradniemy jej jej łupy, że czasami hurtowo zabiera nam to, co jej. To, co tak bardzo kochamy.

Ale musimy dalej zgodnie z naszym mottem walczyć o każde życie. Tyle jeszcze czeka na naszą pomoc.  Tyle czeka na ratunek. Wielu się uda.  Wiele z istnień ocalimy.  Potem znów przyjdzie taki dzień w którym serca nam pękną w którym przepłaczemy całą noc, by znów z niezliczoną ilością blizn na sercu podnieść się i ratować następne. Ale nigdy nie zapomnimy tych, których uratować się nie udało. Tych, których śmierć okropiły nasze łzy. To tak strasznie boli…

Dzieciątka kochane, śpijcie. Śpijcie bez bólu. Jeszcze się zobaczymy.

Informujemy, że środki zebrane dla Farcika przeznaczymy na pokrycie jego leczenia na intensywnej terapii, oraz na częściową spłatę leczenia tych kotków, które nie mają wydarzeń a wciąż przebywają w szpitalu walcząc o życie.

Wsparły 1 133 osoby
9 523,96 zł (112,04%)