Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Fundacja Kota Rubika – bo nie odwracamy wzroku.
Nazywam się Aleksandra i pochodzę z Łodzi. Kiedy przyjechałam do Suwałk, nie sądziłam, że właśnie tutaj zetknę się z tak ogromnym problemem bezdomności zwierząt. To miejsce uświadomiło mi, jak wielka jest skala cierpienia kotów i psów oraz jak niewiele osób naprawdę chce im pomóc.
Fundacja Kota Rubika powstała z potrzeby serca, ale także z poczucia ogromnej niesprawiedliwości wobec zwierząt, które tutaj nie mają praktycznie żadnej szansy. Inspiracją do jej założenia stał się mój pierwszy uratowany kot – Rubik. Jego historia to historia wielu bezdomnych zwierząt, które codziennie giną niezauważone.
Rubik – kot, którego nikt nie widział. Albo nie chciał widzieć.
[pierwszy dzień Rubika, po odzyskaniu go ze schroniska, po miesiącu...]
To był deszczowy, chłodny dzień. Na jednej z ulic Suwałk – ulicy Emilii Plater – leżał on. Mały, czteromiesięczny kociak, potrącany przez auta, omijany jak przeszkoda na drodze. Nikt się nie zatrzymywał. Nikt nie chciał pomóc. Kałuże mieszały się z jego cierpieniem, a kolejne samochody przejeżdżały tuż obok.
Kiedy zobaczyliśmy go z mężem, wiedzieliśmy, że musimy działać natychmiast. Zatrzymaliśmy samochód na środku ulicy, blokując ruch, by go złapać. Był przerażony, zdziczały, próbował uciec, a my – klęcząc na mokrym asfalcie – staraliśmy się go schwytać, zanim znów wpadnie pod koła.
Wiecie, co się wtedy stało?
Ludzie nie pomogli. Nikt nie wysiadł, żeby nas wesprzeć. Zamiast tego zaczęli trąbić, krzyczeć, pukać się w głowę.
"To tylko kot! Co wy wyprawiacie?! Dla kota całą ulicę blokować?!"
Byliśmy zdruzgotani. Jak to możliwe, że w XXI wieku, w kraju, gdzie ludzie tak chętnie chwalą się swoją miłością do zwierząt, na żywą, cierpiącą istotę patrzy się jak na przeszkodę na drodze?
Rubik przeżył. Ale nie wyszedł z tego bez szwanku. Jego łapka była wyrwana ze stawów, zmiażdżona, a weterynarz w schronisku, do którego go wtedy oddałam, nie miał ani sprzętu, ani umiejętności, by mu pomóc. Spędził tam miesiąc w transporterze – bez leczenia, bez szansy na odzyskanie sprawności. Gdy go stamtąd odebrałam, było już za późno. Dziś żyje z niesprawną łapką.
Dla mnie ta łapka to symbol – symbol bezdomności, symbol cierpienia zwierząt, na które nikt nie chce patrzeć. Rubik miał szczęście, ale ile kotów go nie ma? Ile umiera samotnie na ulicach, bo nikt nie chce się zatrzymać?
W niedługim czasie my, czyli dwójka ludzi i Rubik, zostaliśmy domem tymczasowym, dla kotów i nauczyliśmy się odchowania porzuconych maleństw.
Fundacja, która powstała z bezsilności, ale też z determinacji
Nie mogłam tego zostawić. Musiałam działać. Najpierw zaczęłam uczyć się w suwalskiej fundacji pomagającej zwierzętom, później w kolejnej organizacji, aż w końcu stanęłam na czele kociarni, która obecnie ratuje koty z Suwałk. A teraz – po latach – postanowiłam, że czas usamodzielnić się jako Fundacja Kota Rubika.
Wstawiamy poniżej część naszych podopiecznych w naszej Kociarni, oraz w domach tymczasowych:
Nasza fundacja nie działa w miejscu, gdzie jest łatwo. Działamy w rejonie, gdzie empatia do zwierząt jest na dramatycznie niskim poziomie, czyli Podlasie, Suwalszczyzna. Gdzie koty są tylko do łapania myszy, psy żyją całe życie na łańcuchach, a gminy nie chcą brać odpowiedzialności za bezdomność.
I wiecie, kto tutaj ratuje zwierzęta?
Miejscowych jest garstka, a wiele osób to ludzie z innych miast – z Łodzi, Poznania, Wrocławia, okolic Warszawy. Tak jak ja – przyjechali, zobaczyli, nie mogli odwrócić wzroku.
Dlaczego my to robimy? Bo nikt inny tego nie zrobi. Nie możemy liczyć na gminy, na lokalne wsparcie, na systemową pomoc. Ale nie poddajemy się. Walczymy o każde życie, tak jak wtedy walczyłam o Rubika.
Fundacja Kota Rubika powstała, by walczyć o te, które nikt nie chce widzieć. Nie zostawiajmy ich samych.
Dziękuję każdemu, kto nie odwraca wzroku.
Ładuję...