Umieram. W kocim pyszczku rośnie nowotwór

Zbiórka zakończona
Wsparło 69 osób
1 515 zł (101%)

Rozpoczęcie: 17 Września 2019

Zakończenie: 30 Listopada 2019

Godzina: 23:59

Dziękujemy za Twoje wsparcie – bez Ciebie nie udałoby się zebrać potrzebnej kwoty.
Razem wielką mamy moc!
Gdy tylko otrzymamy rezultat zbiórki, zamieścimy go na stronie.
28 Października 2019, 13:08
Problemy urologiczne :(

Najnowsze informacje dotyczące Serduszka są takie, że dodatkowo pojawiły się problemy urologiczne :(  Kotka jest w trakcie diagnozowania. Jutro czeka ją kolejna wizyta u lekarza weterynarii i wtedy podamy więcej informacji. 

Dziękujemy, że jesteście z nami i wspieracie nas. Koteczka mimo nowotworu i problemów urologicznych bardzo chce żyć, a dzięki Wam możemy jej to życie ułatwić na tyle, na ile to możliwe.

Pokaż wszystkie aktualizacje

13 Października 2019, 22:16
Serduszko nadal jest z nami i cieszy się każdym dniem

Kochani bardzo dziękujemy Wam za dotychczasowe wpłaty. Kotka na szczęście żyje, dzielnie poddaje się wszystkim zabiegom, je samodzielnie i całkiem sporo. Każde zwierzę generuje koszty, choćby koszty utrzymania. Śmiertelnie chory kot to też leczenie paliatywne i uśmierzanie bólu. Koszty rosną...
Nie chcemy nie móc pomagać. Nie chcemy odmawiać kotom godnego życia lub choćby godnej śmierci z powodu braku funduszy, z powodu długów... Pomóż nam pomagać...

Umieram. Już. Teraz. Ten stan trwa. Mam nowotwór. Posklejane futro, ślina cieknie mi z pyska, mam kłopoty z jedzeniem, myciem się, brzydko pachnę.

Umieram. Życie bezdomnego kota nie jest łatwe. Śmierć jest często trudniejsza. Leżałam w klatce schodowej na parapecie. Może kiedyś miałam dom, ale… Leżałam tam sama. Nie mogłam już jeść, byłam cała w lepiej ślinie z sierścią i brudem… Byłam głodna, obolała i właściwie chciałam, aby to wszystko już się skończyło…

Zaczęłam przeszkadzać ludziom na parapecie, bo leżałam, bo śmierdziałam, bo wszystko mnie bolało i bywałam agresywna, gdy ktoś chciał mnie dotknąć tam, gdzie bolało. A bolało i drażniło prawie wszystko. Tylko głowa jeszcze nie bolała, ale ciekła mi ślina i nie byłam kotem, którego chciało się przytulać…


Przeszkadzałam ludziom. Ktoś gdzieś zadzwonił. Przyjechali. Zabrali mnie. Myślałam, że to koniec, a to był dopiero początek…

Byłam u weterynarza, dostałam jeść, było mi ciepło. Jakieś zastrzyki sprawiły, że mniej bolało. Mogłam jeść. Potem dostałam dach nad głową, opiekę, własne miski, kocyk, kuwetę. Nie wróciłam na dwór. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że… umieram. Nadal i nieprzerwanie. Zabrali mnie ludzie, którzy wiedzą, że mnie nie uratują. Choć raz moje życie było na równi z życiem każdego innego kota. Moje życie, które niedługo się zakończy, nie było mniej warte, niż życie kociąt czy młodych i adopcyjnych kotów. 

Umieram.

Moje leczenie do tej pory kosztowało 500 zł. Będzie kosztować więcej, bo za jakiś czas dojdą leki uśmierzające ból. Umieram, ale nadal żyję. Nadal jem, piję, korzystam z kuwety. Utrzymanie kota, który będzie żył długo i tego, który niedługo umrze kosztuje tyle samo. Do końca życia nie będę głodna, nie będzie mi zimno i nikt mi nie zrobi krzywdy. A koniec się zbliża. Ja umieram, ale mój dług pozostanie. Nie pozwól, aby kiedykolwiek kocie życie musiało być szacowane z powodu braku funduszy: warto ratować (bo może długo pożyje), czy nie warto ratować (bo niebawem odejdzie). 


Pomóż mi godnie żyć. Pomóż godnie umierać. 

Pomogli

Ładuję...

Organizator
17 aktualnych zbiórek
114 zakończonych zbiórek
Wsparło 69 osób
1 515 zł (101%)