Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dzięki Wam udało się pomóc koteczce :) Wisełka zamieszkała na zawsze w naszym azylu, nie chciała mieszkać z ludźmi.
Kiedyś miałam dom, mieszkałam z ludźmi w takim wysokim bloku, ale jak byłam bardzo młoda to wyskoczyłam przez okno i się zgubiłam. Ludzie, u których na podwórku zamieszkałam, pamiętali nawet, że kiedyś ktoś chodził i o mnie pytał, ale nie zostawił żadnego kontaktu do siebie i nigdy już więcej nie przyszedł. Przez jedną głupotę, jeden skok, zostałam bezdomnym, ulicznym kotkiem na półtora roku.
Większość ludzi, u których na podwórkach próbowałam zamieszkać, przepędzała mnie, więc szybko nauczyłam się nie podchodzić do nikogo za blisko… Przeżyłam zimę chowając się w komórkach, schowkach czy w piwnicy opuszczonego domu. Ne było łatwo, często nie mogłam zasnąć z zimna, a jak zmokłam nie miałam jak dosuszyć futerka. Czułam od jakiegoś czasu, że robi się coraz zimniej, bardzo się bałam tej zimy, tego że znowu będę musiała przez to wszystko przechodzić. Już teraz kilka razy zmokłam i przemarzłam. Wiedziałam, że jeśli się zaziębię to nie pójdę do lekarza dla kotków, bo nie mam nikogo kto by mnie tam zabrał, siedziałam więc w komórce i trzęsłam się i z zimna i ze strachu.
Wtedy poczułam zapach pysznego jedzonka, no tak pysznego, że nie mogłam się powstrzymać i wyszłam sprawdzić, gdzie to jedzonko jest. Przeszłam kilkanaście metrów i znalazłam mały kąsek, a potem następny i jeszcze jeden. Dreptałam z noskiem przy ziemi i pochłaniałam kolejne skrawki tych pyszności, byłam tak zajęta objadaniem się, że nie zauważyłam, że weszłam do metalowego pudełka. Dopiero kiedy usłyszałam trzask zerwałam się do ucieczki, ale nie miałam jak uciec, byłam uwięziona. Biegałam od jednego do drugiego końca metalowej klatki, a kiedy zobaczyłam obok człowieka, bardzo na niego nasyczałam. Człowiek się jednak nie przestraszył wcale, wsadził mnie w tej klatce do auta i pojechaliśmy do lecznicy dla kotków. Dopiero tam się dowiedziałam, że zostałam, jak to ciocie powiedziały - „odłowiona, jako dziki kotek na kastrację”. Trafiłam do dużej klatki w lecznicy i następnego dnia wprawiłam w zdumienie ciocie w lecznicy, bo ani trochę nie pacałam łapką, syczałam odrobinę, a jak mnie dotknęły do nastawiłam i pysio i zadek do głaskania. I tak zamiast dzikiego kotka ciocie nabawiły się oswojonego…
No właśnie – zupełnie w sposób nieplanowany zostałyśmy posiadaczkami zupełnie miłej i oswojonej kotki, która na ulicę już nie wróci. Dostała imię Wisełka, została odrobaczona i odpchlona i czeka na zabieg kastracji, szczepienia i testy na choroby zakaźne. Zamiast tygodnia, jak kotek dziki spędzi w klatce jakieś dwa tygodnie a my, skoro nie jest dzikim, wolnobytującym kotkiem musimy opłacić jej zabieg z funduszy zebranych przez nas…
Jesteśmy w koszmarnej sytuacji finansowej, cudem starczyło nam na to odpchlenie i odrobaczenie i na opłacenie pierwszych trzech dni pobytu Wisełki w lecznicy, naprawdę więcej nie mamy. Nie możemy jednak jej wypuścić na ulicę, przecież domowe koteczki powinny żyć w domku, z ludźmi. Błagamy Was o pomoc dla tej małej koteczki, która przypomniała sobie, że ludzie są fajni i że można nam jednak zaufać…
Ładuję...