Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Maksik bardzo dziękuje wszystkim za okazaną pomoc. Kocurek pragnie wam przekazać, że choć cały czas jest jeszcze w trakcie leczenia, to czuje się już dużo lepiej. Niebawem będzie więc wypatrywać nowego domu.
Kto pokocha takiego kawalera?
Maksik odchorował swoją tułaczkę... ale w końcu wyszedł na prostą. Dalej wszystko miało być już łatwe. Szczepienie, piękne zdjęcia i poszukiwanie nowego domu... Niestety los po raz kolejny spłatał nam figla. Tuż przed datą planowanego szczepienia Maksik znów się rozchorował... Zasmarkany nosek, spłakane oczy, brak apetytu. Maksik natychmiast pojechał do lecznicy. Wyniki badań co prawda utrzymują się jeszcze w normach, ale lekarz nie miał żadnych wątpliwości, że kocurka "coś bierze". Powiększone węzły chłonne, ropny wypływ z nosa i oczu, to ewidentne cechy zapalenia. Maksik wrócił do domu z całym pakietem leków i tak rozpoczęła się kolejna walka o jego zdrowie.
W imieniu Maksika bardzo prosimy o wsparcie w walce z chorobą. Każda wpłacona kwota pozwoli nam sfinansować leczenie i opiekę.
Wyniki badań w załączniku
No bo po co sterylizować kotkę skoro maluchy zawsze ktoś weźmie... Po co wydawać pieniądze na kastrację jak dobre domy są na wyciągnięcie ręki... Bo przecież maluchy są takie fajne, a dobry dom zawsze się znajdzie...
Ileż razy w ciągu tygodnia my to słyszymy. Ileż razy staramy się wytłumaczyć, że nie tędy droga. I ileż razy musimy się zawodzić myśleniem i działaniem ludzi.
Zimny, październikowy poranek... Nie chce się nawet wychodzić z domu, ale cóż zrobić jak trzeba pojechać na pocztę i załatwić kilka spraw. Kurtka, czapka na głowę i można jechać. Załatwienie spraw zajmuje sporą chwilę. Podczas oczekiwania na poczcie wolontariuszce fundacji przez moment wydaje się, że słyszy miauczenie kotka. Ale tłumaczy sobie to tym, że chyba jest już przewrażliwiona, bo przecież w takim miejscu kot to mało realne. Ruchliwa droga, ruchliwy parking. To przecież niemożliwe, żeby w tym miejscu ktoś mający kota mógł go wypuszczać albo wyrzucić.
Kilka chwil później niemożliwe staje się możliwe. Wolontariuszka wychodzi z poczty i niemal nadeptuje stojącego przy drzwiach kociaka. Kotek bez problemu daje się wziąć na ręce. Wraca więc z maluchem do środka i pyta obsługę, czy kojarzą kota. Pracownik poczty odpowiada, że chyba go ktoś wyrzucił, bo jest tu od wczoraj i cały czas miauczy. Pakuje więc kota do samochodu na kolana (transportera brak, bo przecież to miał być tylko krótki wyjazd, bez kocich planów). Przygląda mu się uważnie. Dopiero wtedy widać jak malec jest bardzo zziębnięty i przestraszony. Z oczu kociaka leją się łzy pomieszane z ropą, ale ufnie wtula się w kolana wolontariuszki. Jakby już wiedział, że to jedyna nadzieja, żeby nie wrócić na ulicę.
Wracamy do domu, po drodze zahaczając o lecznicę, gdzie kociak przechodzi przegląd, oraz zostaje zabezpieczony surowicą przeciwwirusową. W domu Maksik dopada miski i zjada całą jej zawartość. Dodatkowa porcja też szybko ląduje w jego brzuszku. Kilka chwil później zwija się w kłębek i próbuje zasnąć.
Jednak przeżycia z ostatnich dwóch dni nie pozwalają mu spokojnie spać. Co chwilę podnosi głowę i rozgląda się wokół. W końcu jednak zasypia.
Jakież było zdziwienie wolontariuszki, kiedy kilka godzin po zabraniu kociaka spod poczty dzwoni osoba, twierdząca, że jest właścicielką kociaka. Kontakt do wolontariuszki otrzymała od Pana na poczcie. Umawiają się na wizytę. I tak potwierdza się - Maksik to ich zaginiony dwa dni wcześniej kociak. Bo choć kotek nawet nie podniósł głowy podczas obecności właścicieli, to Pani rozpoznała go po wyglądzie. Wolontariuszka wypytuje, w jakich okolicznościach zaginął. Niestety tego nie wie nikt. Tym bardziej że kotek nie mieszkał w domu, a na podwórku.
Do domu zabierany był tylko czasem, na noc. Na jaw wychodzą również inne fakty. Kocurek nigdy nie był szczepiony ani odrobaczany. A chore oczka Pani zapuszczała mu solą fizjologiczną. Właściciele poinformowani o konieczności leczenia i dalszej diagnostyki kotka podpisują zrzeczenie się własności na rzecz fundacji. Czy mamy ich za to potępiać? W pewnym sensie to nieludzkie. Ale z drugiej strony ci ludzie nie byli chyba źli. Oni po prostu byli nieświadomi. Nie wiedzieli, że koty szczepi się na choroby wirusowe, że trzeba odrobaczać. I że jak kotu ropieją oczy, to trzeba udać się z nim do weterynarza. Bo osoba wydająca kotka w tzw. "dobre ręce" zapomniała o tym powiedzieć. Tylko czy nieświadomość zwalnia z obowiązku dbania o zwierzaka?
Kiedy w końcu wolontariuszka siada spokojnie po wrażeniach z całego dnia, zaczyna się zastanawiać nad kilkoma rzeczami. Po pierwsze - dlaczego rozmnażacze wciąż mnożą bezdomność i czy kiedyś się to skończy. Po drugie - dlaczego nikt nie pomógł temu kotu wcześniej, skoro dwa dni z rzędu płakał i pchał się do budynku poczty. Przecież tam codziennie jest mnóstwo osób. Po trzecie - dlaczego właściciele, wiedząc, że z malcem jest cos nie tak, nie szukali gdzieś pomocy. Tych pytań było o wiele więcej...
Historia Maksika jest typowym przykładem kota oddanego w dobre ręce. Tyle tylko, że te dobre ręce okazały się nie takie, jakby kot sobie wymarzył. Tym bardziej że kolejnego dnia u malucha pojawiła się wysoka gorączka i duszność. Swoją przygodę podwórkową zakończył z podejrzeniem zapalenia płuc i kocim katarem. Leczymy i wierzymy, że kotek wyjdzie z tego i że tym razem znajdzie prawdziwy dobry dom. A byli właściciele jeśli w przyszłości zdecydują się jeszcze na jakiegoś kociaka, to będą postępować bardziej świadomie i odpowiedzialnie.
Ładuję...