Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziękujemy za wsparcie dla Molanga.
Kiciuś wyzdrowiał i znalazł nowy, kochający dom :)
Dzień dobry, nazywam się Molang. Jestem jeszcze mały, ludzie mówią, że mam 3,5 może 4 miesiące. Za to los obdarzył mnie już takimi doświadczeniami, że nie pozazdrościłby mi ich najdzielniejszy kot.
Urodziłem się... no właśnie tego nie za bardzo wiem. Gdzie jest moja mama i co się z nią stało, tego też za bardzo nie wiem. Natomiast wiem, że było nas czwórka rodzeństwa. No właśnie była... Mieszkałem z moim rodzeństwem i jeszcze jednym czarnym kolegą mniejszym od nas na ulicy. I chyba nie za bardzo ludzie nas lubili, bo nikt nie chciał nas głaskać. Życie na ulicy nie było fajne. Ciągle było nam zimno, mokro i jeszcze ten głodny brzuszek. Ale żyłem. Bo moje rodzeństwo chyba nie miało tyle szczęścia co ja i się pochorowało. Zostałem sam, z czarnym kolegą, który też zachorował. Było mi smutno, ale nie poddawałem się. Prosiłem ludzi z całych sił o pomoc, tylko jakoś nikt nie chciał na mnie zwracać uwagi. To pewnie przez te Święta... Wszędzie te kolorowe dekoracje, choinki, to kto by jeszcze zwracał uwagę na takiego brudnego malucha jak ja. Stałem się niewidzialny dla ludzi.
Kiedy już straciłem nadzieję na ciepłe miejsce i pełny brzuszek pojawiła się ona. Podeszła do mnie i nawet moje brudne futerko nie było jej straszne. Pomyślałem - teraz albo nigdy. Pobiegłem razem z kolegą i weszliśmy na jej buty. Być może podświadomie czuliśmy, że stąd nadejdzie pomoc, a może po prostu chcieliśmy się zagrzać. Gdy wzięła mnie na ręce, przytuliłem się tak mocno, jak tylko dałem radę i zacząłem mruczeć z całych sił.
Niestety ona przyjechała z bardzo daleka do rodziców tylko na kilka dni i musiała znaleźć dla mnie pomoc. Wykonała telefon do wielu Instytucji, ale wszędzie trafiała na "betonowy mur" obojętności. Dopiero Fundacja Felineus zgodziła się przyjąć nas pod swoje "skrzydła". I tak Pani Ania - mój anioł - zabrała mnie chwilowo do domu rodziców, a wróciła na ulicę szukać mojego kolegi.
Niestety ta historia nie do końca ma szczęśliwe zakończenie. Mój kolega już się nie odnalazł. Nie wiem, co się z nim stało. Ludzie długo go szukali. Nasze wspólne siedzenie na butach mojej wybawicielki było ostatnim momentem kiedy go widziałem. Pewnie umarł jak moje rodzeństwo... Mnie teraz jest fajnie. Mam pełny brzuszek, zabawki, kocich przyjaciół, tylko te pasożyty...
Ludzie mówią, że wymagam opieki weterynaryjnej. Mój koci przyjaciel Gabryś, mówi, żebym ludzi poprosił o pomoc. On kiedyś takiej pomocy bardzo potrzebował i ludzie pomogli. Dzięki nim ma już zdrowe uszko i jest szczęśliwy. To teraz ja bardzo skromnie proszę o pomoc. Z góry dziękuję!
Ładuję...