Ostatnia prośba Wallego...

Zbiórka zakończona
Wsparły 62 osoby
2 910 zł (84,34%)
Adopcje

Rozpoczęcie: 2 Lutego 2021

Zakończenie: 21 Kwietnia 2022

Godzina: 17:08

Dziękujemy za Twoje wsparcie – każda złotówka jest cenna.
Razem wielką mamy moc!
Gdy tylko otrzymamy rezultat zbiórki, zamieścimy go na stronie.

Cześć, tu Walle. Wiem, że mnie znacie, bo podobno czasem wrzucali mnie na tego fb. Chciałbym dziś opowiedzieć Wam swoją historię, a nie jest ona wcale krótka.

Kiedyś dowiedziałem się, że powstało tu w okolicy takie miejsce, które nazywają Azylem. To był luty, pamiętam, jak dziś. Namówiłem Lejkę, taką fajną owczarzycę i Karmela – gówniarza ze wsi obok, żeby tam pójść, bo mówią, że jak się tam pójdzie, to się można poczuć, że jesteś czyjś, a ja zawsze czułem się niczyj.

Przez całe moje długie psie życie. Podbiegliśmy parę minut po 6 pod ten dom, co mówią, że to Azyl. Noc była ciężka, w zasadzie to nie pamiętam, co się stało, ale o tym później. Biegliśmy w stronę okna, ktoś już się kręcił po domu i na tym się skupiłem, ale zza bramy wybiegła jakaś baba w szlafroku i kurtce zimowej w klapkach. Nie widziałem jeszcze, żeby ktoś tak się ubrał zimą. Na chwilę się zatrzymaliśmy, ale ona krzyczała do nas, że mamy przyjść i rzucała w naszym kierunku jedzonkiem!

Rozumiecie? Całe życie głodowaliśmy, trzeba było walczyć o każdy kęs, a teraz rzucają we mnie jedzonkiem! Podeszliśmy bliżej, zjedliśmy to jedzenie, co dała i zrobiło się tak błogo. Nie mogłem tylko na nią patrzeć, bo było naprawdę zimno, a przecież nie miała futra na nogach, żeby ją coś grzało i tak sterczała przy nas, a szkity jej marzły. Nasypała górę żarcia i kazała nam czekać. Pobiegła do domu, chyba się ubrać i przyniosła jakieś paski. My już z ekipą leżeliśmy wtedy i nam głowy opadały na dół, bo pomimo zimna zrobiło się tak błogo, że zachciało nam się spać.

Zaczęła nas po kolei ubierać w te paski i pakować do auta, coś tam podsłyszałem, że jakiś Poznań. Poznań to ja już miałem dużo, jak na ostatnią dobę, bo i Karmela poznałem i chyba złe psy, albo człowieka, bo miałem Wam wcześniej napisać, że podobno jak przyszedłem, to było widać, że jestem pogryziony albo pobity. Lusterka przy sobie nie noszę, ale podobno widać było po moim pyszczku. Podjechaliśmy do jakiegoś miejsca. Pachniało niefajnie i wszystkie psy się raczej tam nie pchały. Wzięli nas na jakąś wagę, później dali tabletki i dużą igłą wszczepili coś, co mówią, że tam są dane, jak pies jest czyjś. Czyli to znaczy, że już byłem czyjś? Teraz to słyszałem tylko, że ludzie mówią, że im też się wszczepia, ale podobno to głupie i trzeba się z tego śmiać. Spakowała nas znowu do auta i pojechaliśmy.

Pierwsza wysiadła Lea, u wujka jakiegoś, co miał psa dużego takiego z miasta, ale Lea miała "te dni" i nie było wiadomo, czy się dogadają. Chociaż on podobno nie był zagrożeniem, bo był wykastrowany. Mówili, że mi też to zrobią, ale najpierw badania. Tam wtedy został też Karmel i pojechał do jakiejś ciotki, co to jej uciekł i go inna ciotka znalazła i były problemy...wieśniak młody. Po drodze to on w ogóle cały bagażnik z kabli wypruł, ale to był wstyd.

Teraz była kolej na mnie. Zawieźli mnie do domu, gdzie pachniało psami, mówili, że hotel, że behawiorysta, ale ja nie znałem i nie wiem, co to znaczy. Zostawiała mnie i powiedziała, że minie trochę czasu i na pewno po mnie wróci. Mijały te dni, poznałem dużo psich kumpli, ale któregoś dnia kazali mi się spakować. Przyjechała i znowu spakowała mnie w auto, mówiąc, że jedziemy do domu. Wróciłem w to miejsce, co mówią, że to Azyl.

Byli tam psi kumple i jakieś większe też zwierzęta, a nawet i małe, w domu, ale zawsze miałem je gdzieś. Zamieszkałem tam i poczułem się czyjś tak naprawdę. Bo to bycie czyjś po zastrzyku to przereklamowane było. Poczułem się kochany. Chcieli bardzo, żebym siedział w domu, ale kompromisem mojej szwędackiej natury były wizyty w domu i monitoring podwórka. Poznawałem każdego nowego pieska, często chodziłem na spacery. Kiedyś pół wsi mnie szukało, bo myśleli, że uciekłem, a ja spałem smacznie u sąsiada pod drzewem. Innym razem zaplątałem się w sznurki w lesie i prawie umarłem... ze strachu.

Często jeździłem na wycieczki, nawet byłem jeszcze kilka razy w tym Poznaniu. Pamiętam, jak nasikałem kałużę w mieszkaniu, co się wchodziło tak na górę i niżej były inne mieszkania. Bałem się, że nakrzyczą, bo tym niżej na głowę będzie kapało, ale śmiali się bardzo, więc to chyba tak nie działa. No cóż, ogólnie życie mam fajne, jak tam pomyślę. Przez 12 lat tyle uciech nie miałem co przez te trzy ostatnie...

Ciągle było super, ale któregoś dnia gorzej zacząłem się czuć i powiedzieli, że chudnę. Zawieźli mnie do lekarza i zostawili, bo badania niby. Już tak inne pieski jeździły i wracały szybko. Ja też wróciłem, ale Mama bardzo płakała. Podsłuchałem, jak mówią, że nadnercza, że guzy i płuca, że normalnie to leczą, ale wyniki mam słabe i jestem już stary. Powiedzieli, że leczenie paliatywne, ja nie wiem, co to znaczy, ale oni mówią, że coś z objawami. Co tydzień jeździłem na taki zastrzyk, co miał mi poprawić wyniki. Dawali mi dużo kroplówek i w sumie było mi źle, ale na sercu jakoś tak lekko. Chciałem wszędzie jeździć i nawet zechciałem zamieszkać w domu.

Teraz piszę do Was z kliniki i brakuje mi siły, żeby wydusić kolejne słowa. Guzy zajmują już 2/3 moich płuc, straciłem apetyt, a przez ostatnie dni wymiotowałem wszystko, co udało się zjeść. Wyniki mam fatalne i chociaż chciałbym pokazać, że czuję się okej, to nie mam już na to siły. Lekarze mówią, że zrobili wszystko, a ja w głowie mam swoich przyjaciół z Azylu i tych, którzy tak o mnie dbali. Wiem, że to moje ostatnie godziny, kiedy mogę patrzeć swoimi oczami na świat. Czekam, aż Mama zabierze mnie na spacer, może jej jeszcze pozwolą, jak będę chciał. Tak sobie siedzę i myślę, że smutno mi będzie tak odejść, ale podobno lepiej się mniej męczyć i dobrze, że tak można, bo u ludzi chyba tak nie ma.

Czuję, że mogło być wiele przede mną, chociaż jak na te psie lata to mówią, że dużo. Ale wiecie co? Życzę każdemu, żeby chociaż chwilę mógł poczuć się kochany. Te lata w azylu to ułamek mojego życia, ale dzięki nim odejdę szczęśliwy i "czyjś", tak, jak chciałem. Dużo dostałem miłości, niczego mi nie brakowało i jestem pewien, że zamknę oczy wtulony i bezpieczny, bo mam swoich ludzi i ja byłem te lata dla nich…

Mama zawsze powtarzała, że nie da się zmienić całego świata, ale da się zmienić cały świat dla danej istoty… Ona zmieniła mój, a ja zmieniłem jej. Pomóżcie, proszę pokryć koszty mojego leczenia.

Pomogli

Ładuję...

Organizator
4 aktualne zbiórki
89 zakończonych zbiórek
Wsparły 62 osoby
2 910 zł (84,34%)
Adopcje