Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Nie wiem, jak to napisać, żeby oddać to, co czuję.
Siedzę przy stajni. Noc jest zimna, powietrze ostre jak szkło, ale mi nie jest zimno. Może dlatego, że pierwszy raz od dawna czuję coś, co mnie rozgrzewa – ulgę.
To się udało. Nie tylko zebraliśmy potrzebną kwotę, ale znacznie więcej. Patrzę na konie, jak spokojnie przeżuwają siano, jak ich ciała, tak długo naznaczone bólem i strachem, teraz odpoczywają w cieple, bezpieczne. Patrzę na Justynkę, która wciąż walczy z własnym ciałem, ale już nie musi walczyć z lękiem o to, czy konie przeżyją zimę. To wszystko dzięki Wam.
Kiedy zaczynałem tę zbiórkę, miałem w sobie coś, czego nie chciałem pokazać – zwątpienie. Były noce, kiedy nie potrafiłem zasnąć, bo w głowie mnożyłem liczby, próbując znaleźć sposób, by uczynić z niczego coś. Były poranki, kiedy zmęczenie kładło mi rękę na ramieniu, pytając, jak długo jeszcze dam radę udawać, że się nie boję.
A potem przyszedł ten reportaż, który został wyemitowany 7 stycznia w TVP w magazynie Ekspresu Reporterów. I wydarzyło się coś, czego nie potrafię do końca zrozumieć – ludzie usłyszeli naszą historię i postanowili działać na skalę, której nie mogłem się nawet spodziewać. Nie było już samotności. Nie było już tej wszechogarniającej ciszy, w której człowiek czuje się mały wobec ogromu problemów. Zamiast tego były wiadomości, wpłaty, ciepłe słowa. Z każdą kolejną złotówką czułem, jak coś we mnie się prostuje, jak wraca siła, o której myślałem, że dawno zniknęła.
Justynka powoli odzyskuje sprawność. To długi proces, jej ciało wciąż nosi ślady tamtej nocy, ale widzę, jak się nie poddaje. Jak każdego dnia walczy – o siebie, o konie, o to miejsce. Nie może jeszcze dźwigać, nie może wrócić do swojej codzienności sprzed wypadku, ale już nie liczymy dni do końca zapasów. Już nie boimy się jutra.
Teraz siedzę tu i patrzę na konie, na Justynkę, na to miejsce, które przetrwało kolejną burzę. I choć jeszcze wiele przed nami, pierwszy raz od miesięcy patrzę w przyszłość z nadzieją. Dzięki Tobie. Dzięki Wam.
Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by powiedzieć, ile to dla nas znaczy. Jak bardzo to zmienia rzeczywistość. Ale spróbuję, bo chcę, żebyście to wiedzieli - uratowaliście nasze stado, podczas gdy my sami mierzyliśmy się z najczarniejszymi myślami. Gdy wszystko wisiało na włosku. Teraz nad naszym nieboskłonem znowu wschodzi słońce…
Dziękuję. Z całego serca, z samego KOŃca Świata.
Tej zbiórki nie napisze Justynka. To zbiórka inna niż wszystkie… Na KOŃcu Świata – tam, gdzie walczymy o każdy kolejny dzień.
Piszę te słowa, patrząc na ciemne niebo, które otula wszystko mroźnym oddechem. Myślę sobie, że nadchodzi zima – nieubłagana, wymagająca, bezlitosna. Na horyzoncie widzę konie – uratowane, spokojne, jakby nieświadome, że ich los znów zawisł na włosku.
Patrzę na Justynkę, której ciało wciąż walczy o regenerację po wypadku i myślę o tym, jak bardzo potrzebujemy pomocy. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Zawsze byliśmy tu we dwoje. Justyna, pełna siły i miłości, była sercem tego miejsca. To ona ratowała konie przed tragicznym losem, wyciągała je z zaniedbania, bólu i strachu. Kiedy brakowało rąk do pracy, chwytała za widły. Gdy brakowało pieniędzy, siadała przy sztalugach i malowała obrazy, by wymienić je na siano, paszę lub leki. A kiedy życie któregoś z naszych koni wisiało na włosku, nie przespała niezliczonych nocy, czuwając i podając leki.
Kiedy brakowało nadziei, tylko ja i konie widzieliśmy, jak wieczorami przelewała łzy – by rankiem, jakby nigdy nic, wstać silniejsza i walczyć dalej. Ale po wypadku, który niemal odebrał jej życie, wszystko się zmieniło. Jej ciało wciąż walczy o regenerację, a nasze konie... nasze konie wciąż potrzebują jej miłości i opieki.
Jej ciało, porozbijane i poskładane na nowo przez lekarzy, nie jest w stanie unieść tego, co kiedyś było jej codziennością. Wracała do domu, do koni, gdy na jej pas nagle wjechał samochód, zderzając się czołowo. Obrażenia były ogromne – liczne złamania otwarte, ból nie do opisania. To cud, że Justynka nadal jest z nami.
Lekarze walczyli o jej życie przez całą noc... Mogłem tylko czekać, licząc każdą minutę tej najdłuższej nocy w moim życiu. Przeszła kilka operacji, które ocaliły jej ciało, ale droga do pełnej sprawności wciąż jest długa. Miesiące rehabilitacji, kolejne badania – Justynka potrzebuje teraz więcej czasu, troski i siły, niż kiedykolwiek wcześniej. A ja? Robię wszystko, co w mojej mocy, ale wiem, że to za mało.
Zima to zawsze czas próby. To chwile, gdy wszystko, co udało się zbudować, jest wystawiane na najtrudniejszy egzamin. Siano i pasza, które wystarczały w cieplejszych miesiącach, nagle znikają w zastraszającym tempie. Konie potrzebują więcej jedzenia, by przetrwać mrozy – stado nie ma już dostępu do trawy, która zamarza pod ciężarem lodu.
Koszty rosną z każdym dniem. Wizyty weterynarza, regularna opieka kowala – wszystko to jest niezbędne, by konie były zdrowe i bezpieczne. Każda faktura, każdy rachunek przypomina mi, jak szybko zbliżamy się do punktu, w którym sami nie będziemy w stanie tego udźwignąć.
Na KOŃcu Świata każda historia to walka o zdrowie i życie. Nela, która latami zmagała się z samotnością i ochwatem w którym każdy krok był niewyobrażalnym bólem, to tylko jeden z wielu przykładów koni, które potrzebowały naszej pomocy.
Codzienność to nieustanna opieka, rehabilitacja i leczenie tych, którzy poznali najgorsze oblicze ludzkiej obojętności. To właśnie tu, krok po kroku, z mozołem i oddaniem przywracamy im nadzieję i spokój. To tylko jedna ocalona dusza. Takich Justyna ocaliła całe stado.
Proszę o pomoc, bo nie mam innego wyjścia. Zbiórka, którą dziś rozpoczynam, to nasza ostatnia deska ratunku. Potrzebujemy kwoty, która dla mnie samego jest nieosiągalna, ale bez niej nie przetrwamy zimy. Siano, pasza, leki – wszystko to, co jest niezbędne, by nasze konie mogły przeżyć.
To nie są tylko liczby na fakturach – to życie, które toczy się na KOŃcu Świata. To możliwość dalszej walki – o Justynę, o fundację, o każde końskie serce, które nie ma siły walczyć sam. Bez tej pomocy nasz świat może się zatrzymać.
Koszty podstawowego wyżywienia koni są ogromne. Wyobraź sobie – belę siana, którą stado zjada w ciągu zaledwie jednego dnia, musimy kupić za 135 zł. Bela słomy to kolejne 65 zł. Specjalistyczna pasza, której potrzebują niektóre konie, kosztuje od 105 zł za worek, a trawokulki dla naszych bezzębnych staruszków – 42 zł. Do tego worek owsa za 25 zł i marchewki za 10 zł.
Ale na tym się nie kończy. Każda wizyta weterynarza to wydatek, czasem sięgający tysiąca złotych. Samo szczepienie kosztuje 120 zł, a kontrola uzębienia jednego staruszka – aż 300 zł. To nie luksusy, to codzienność. Codzienność, którą musimy opłacić, by nasze konie były zdrowe i mogły przetrwać zimę.
Każda złotówka to coś więcej niż pieniądz – to iskra, która rozświetla mroźne dni na KOŃcu Świata. To ciepło, które przebija się przez lodowaty wiatr, przynosząc nadzieję, że to miejsce nadal będzie schronieniem dla tych, którzy już raz poznali, czym jest ból i cierpienie.
Proszę Cię – jeśli możesz, wpłać. Każda wpłata to nie tylko wsparcie dla fundacji, ale także obietnica, że w najciemniejszych chwilach nie jesteśmy sami. Jeśli nie możesz pomóc finansowo, udostępnij ten apel. Twój jeden gest może trafić do kogoś, kto poda pomocną dłoń w chwili, gdy najbardziej jej potrzebujemy.
Każde działanie ma znaczenie. Każda złotówka, każde udostępnienie, każde dobre słowo to cegiełka, z której wspólnie budujemy most nadziei dla uratowanych zwierząt. Razem możemy sprawić, że przetrwamy tę zimę – że życie na KOŃcu Świata będzie mogło dalej rozkwitać.
Nie zostawiaj nas samych. To dzięki Tobie wierzymy, że niemożliwe może stać się możliwe.
Nie wiem, co przyniesie jutro, ale wiem, że dziś jeszcze mogę napisać te słowa. Mogę prosić o pomoc, o szansę, by dom uratowanych koni przetrwał tę zimę…
Marzeniem, które może się spełnić tylko dzięki Twojej pomocy, jest bezpieczna zima. To konie, którym dzięki Tobie nie braknie jedzenia, ciepła i opieki.
Śnię, jak wiosna budzi się do życia. Nie pcham już wózka inwalidzkiego – patrzę, jak Justynka wstaje z niego o własnych siłach. Jak idzie, krok za krokiem, do swoich ukochanych podopiecznych. Dla niej ratowanie koni to całe życie, sens każdego dnia, który nadaje temu miejscu duszę. Jak z nadchodzącą wiosną znów ratuje kolejne istnienia, które czekają tylko na nią...
Ładuję...