Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Historia porzuconej kociej mamy i jej dzieci zakończyła się szczęśliwie. Gremlinek i Radarek znaleźli wspólny, cudowny domek. Zmorka dzisiaj również pojechała do nowego domu. Wszystkim dziękujemy za wsparcie, dobre słowo, bo dzięki temu możemy pomagać.
Zmorka już po wszystkich badaniach i kastracji, maluszki już zaszczepione. Teraz już tylko czekać na dobre domy.
Nadal prosimy oczywiście o wsparcie bo choć kwoty nie zawrotne to ponad 1000zł już się uzbierało. A nie wiadomo jak długo kotki jeszcze będą pod naszą opieką.
I znowu serce nam pękło… kolejne kocia rodzinka potrzebuje pomocy. Choćby to był enty telefon, zawsze pęka nam serce, gdy wysłuchujemy kolejnej historii o porzuconych, wolno żyjących kocich matkach z maluchami. I jest nam zupełnie obojętne, czy to „dzika” czy wyrzucona jak śmieć kotka, której właściciele zorientowali się, że jest w ciąży.
Są to ofiary braku kastracji, bezmyślności i twierdzenia „bo my tak kochamy małe kotki”. To wynik niezdawania sobie sprawy z tego, że życie tych kotów jest zagrożone, że czyha na nich wiele niebezpieczeństw, chorób i że wiele z nich nie przeżyje. Mamy wtedy przed oczami zaropiale oczka, cieknący z nosków katar, wylewający się z uszu świerzb, skaczące po brudnych futerkach pchły i masę kleszczy na ciele. I do tego wychudzona matka, brudna, ledwo żywa. I często mamy łzy w oczach i wtedy nie myślimy, skąd weźmiemy pieniądze na ich ratowanie, leczenie i wyżywienie. Kto miał do czynienia z taką sytuacją, nie zastanawia się, refleksja przychodzi później, kiedy rodzinka już po wizycie u weterynarza spokojnie zasypia wtulona w siebie w domu tymczasowym. I kiedy tak patrzymy na nie, jesteśmy szczęśliwi, że zostały uratowane, a z drugiej strony mamy w kasie pustkę i znowu liczymy na Waszą szczodrość i pomoc.
A teraz posłuchajcie kolejnej takiej historii. Akcja rozgrywa się na podkarpackiej wsi, a właściwie już za wsią. Na niewielkiej górce, na skraju lasu stoi domek letniskowy. Właściciel przyjeżdża na weekendy, by pośród zieleni odpocząć. Kilka tygodni temu usłyszał na strychu jakieś dziwne odgłosy, zaciekawiony poszedł tam i ujrzał kotkę i dwa kociątka. Kotka była przerażona, ale w jej smutnych oczach widać było prośbę o pomoc.
Nie miał w domu nic kociego do jedzenia, ale w lodówce znalazł surowe mięso, pokroił je na kawałki i zaniósł kotce. Ona nie jadła, ona połykała łapczywie, a mężczyzna stał i patrzył na to i nawet nie czuł, że oczy mu zwilgotniały. Zadawał sobie pytanie, skąd tu się wzięła? Czy ją ktoś podrzucił, czy przyszła z oddalonej wsi? Nie zastanawiał się dłużej, wiedział jedno, że nie może zostawić jej bez pomocy. Był wieczór, sklepy w okolicy pozamykane, więc postanowił, że rano pojedzie i kupi zapas karmy. Martwił się, co będzie w tygodniu, kiedy jego tam nie będzie. Postanowił, że co drugi dzień po pracy przyjedzie i nakarmi kotkę i zostawi jej zapas suchej karmy. Ale nie było to rozwiązanie na dłuższą metę, bo las jest pełen lisów, a wokół domu czaiły się kuny.
Zadzwonił do swojej siostry, która ma koty adoptowane z naszej fundacji i wie, jak działamy i co robimy. Kiedy opowiedziała nam tę historię, postanowiliśmy pomóc. I tak oto kotki zawitały do jednego z naszych domów tymczasowych.
Potem była wizyta w lecznicy. Tym razem nie było zaropiałych oczu, kataru, ale tradycyjnie świerzb, robale wszelkiej maści. Kotka została dokładnie obejrzana, gdyż powiedziano nam, ze „dziwnie” kuleje. Pani doktor znalazła całkiem świeże pogryzienia, stare blizny, pewnie kotka musiała walczyć o przetrwanie. Wyczyszczono im uszy, zaaplikowano preparat na robaki. Wiek kotki oceniono na około 2-3 lata. Nazwaliśmy ją Zmorka, a jej dzieci – kocurki otrzymały imiona Gremlinek i Radarek. Mają około 6-7 tygodni.
Ogólnie ich stan zdrowia nie jest zły. Zmorka jest wychudzona, futerko ma zmierzwione, bez połysku, więc wymaga dobrej jakościowo karmy. Za parę tygodni czeka ją kastracja, a później szczepienie. Tak samo i kotki. A kiedy już je odchowa, będziemy jej szukać fajnego domku, bo nie wyobrażamy sobie powrotu w miejsce znalezienia, z dala od wsi, a blisko lasu, gdzie tyle jest niebezpieczeństw.
Ta historia nie jest drastyczna, jest taka zwyczajna, ale to tylko dzięki ludziom, którzy zareagowali na los owych kotów. Bo gdyby nie oni, zakończenie byłoby inne i nie wiadomo, czy świat dowiedziałby się o tym? A ile takich historii jest? Tego nie wie nikt. Ale o każdej powinniśmy krzyczeć głośno, bo może ten krzyk obudzi serca ludzi, którzy pozwalają na takie traktowanie zwierząt i odwracają wzrok od cierpienia, bestialstwa.
A my liczymy na odzew, wsparcie, dobre słowo, wyciągniętą dłoń wrzucającą złotówki do skarbonki, które przeznaczymy za zapłacenie faktur w lecznicy i zakup karmy. Prosimy, nie zostawiajcie nas samych.
Ładuję...