Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Nie masz jeszcze konta na RatujemyZwierzaki.pl?
Dziękujemy za pomoc dla Stejsi. Choć nie udało się zebrać pełnej kwoty cieszy nas fakt, że Stejsi znalazła w końcu swoje szczęście. Mimo jej przewlekłych problemów ze zdrowiem Stejsi jest w nowym kochająym domu, a jej opiekunowie kontynuują leczenie.
Oto historia, a raczej jej skrawek; bo ile wyczytać można z wylęknionych kocich oczu? Historia o trudach bezdomności, o głodzie, o strachu, o byciu niechcianym… Kiedy to się zaczęło? Dlaczego? Jak długo? Wiele pytań, które na zawsze pozostaną bez odpowiedzi…
Stejsi to koło 3-letnia, biało-bura kotka. Ot taka zwyczajna, pospolita, nierzucająca się w oczy. Jedna z naszych wolontariuszek zobaczyła ją po raz pierwszy około 2 miesiące temu. Przemknęła z daleka, nieopodal miejsca, w którym kobieta dokarmia osiedlowe koty. Następnego dnia już jej nie było. Mijały kolejne dni, kotka znów się pojawiła, znów w oddali, jakby w ogóle nie była zainteresowana, ani człowiekiem, ani jedzeniem, które zostało wyłożone. Jednak z czasem zaczęła pojawiać się coraz częściej. Wolontariuszka widywała ją w pobliżu miejsc dokarmiania i śmietników. Czy próbowała przetrwać? Bezdomny porzucony kot, a może jednak kolejny nieufny wolno żyjący? A może wcale nie bezdomny, a czyjś, wszak z daleka nie wygląda źle?
Te myśli nie dawały naszej wolontariuszce spokoju. Wypytała o kotkę całą okolicę, ale nikt jej nie znał, nie kojarzył. Pewnego dnia zobaczyła ją, gdy było jeszcze widno. Postanowiła iść za nią, śledzić. Kotka chodziła od śmietnika, do śmietnika, od miski do miski, cały czas krążąc wokół jednego terenu. Każdy krok wykonywała na mocno przykurczonych łapkach, strach paraliżował każdy jej ruch. Dała się podejść nieco bliżej, lecz nie na tyle, bo móc ją chwycić. Z bliska, nie wyglądała już tak dobrze. Brudna, zaniedbana, o smutnym wyrazie pyszczka. Ta chwila rozwiała wszelkie wątpliwość – oto kolejny bezdomny wyrzutek, któremu trzeba pomóc. Wolontariuszka postanowiła ją złapać wykorzystując klatkę pułapkę. Od wieczora do późnej nocy, dzień po dniu stała z klatką – bezskutecznie. Traciła nadzieję, że w ogóle się uda.
Któregoś dnia, gdzieś koło południa, wolontariuszka zobaczyła kotkę wygrzewającą się w słońcu na murku. Kotka tak rozkoszowała się słoneczną kąpielą, że nie zwracała uwagi na przechodniów. Nasza niestrudzona wolontariuszka szybko poszła po klatkę i postanowiła działać. Nastawiła sprzęt i odeszła kilka kroków. Kotka podniosła się, obeszła klatkę dookoła kilka razy, aż w końcu zanęcona pachnącym jedzeniem weszła do środka. Udało się.
Kiedy tylko Stejsi znalazła się w ciepłym mieszkaniu od razu pokazała swoje drugie oblicze. Z przerażonego kociego wyrzutka w mig zamieniła się w typowego domowego mruczka. Dała się wygłaskać, wymruczała swoją wdzięczność. Przy bliższym poznaniu, wolontariuszka dostrzegła także ślady świadczące o jej ciężkiej przeszłości. Złamany w połowie ogon, krzywo zrośnięty, z wiszącą bezwładnie końcówką, krzywo zrośnięte kości palców w jednej z łapek, spore braki w uzębieniu mimo młodego jeszcze wieku. Ale teraz była już bezpieczna, a plan był prosty: otoczyć miłością i opieką, dobrze karmić, odrobaczyć, zrobić wszystkie testy i badania, podratować zdrowie, wykastrować, zaszczepić i znaleźć nowy dom. Przez pierwszy tydzień pobyt w domu tymczasowym Stejsi z każdym dniem rozkwitała. Strach w jej oczach powoli ustępował miejsca ufności. Chętnie jadła, rozkosznie wylegiwała się na kocyku, była skora do zabawy.
Niestety po tygodniu zaczęło dziać się coś niepokojącego. Stejsi straciła apetyt. Pojawiła się biegunka i wymioty. Kotka słabła w oczach. Wolontariuszka natychmiast zabrała kotkę do lecznicy. Lekarze wykonali jej pakiet badań, a wśród nich test na panleukopenię. Na pasku pojawiła się słabo widoczna bladoróżowa kreska… nasze serca zamarły. Wynik nie był jednoznaczny, ale objawy każą podejrzewać najgorsze. Lekarz zadecydował o wysłaniu próbki na dokładniejsze badanie metodą PCR – na wynik musimy niestety zaczekać. Stejsi dostaje syntetyczną surowicę, kroplówki wzmacniające, cały pakiet leków i środków wspomagających odporność.
Gdyby Stejsi została na ulicy z pewnością umarłaby i nikt nigdy nie poznałby nawet tego skrawka jej historii. Lecz czy pomoc przyszła na czas? Stejsi walczy o życie, a my jesteśmy przy niej. I choć koszty rosną z dnia na dzień nie poddamy się. Dlatego ten kolejny raz zwracamy się do was z prośbą o pomoc, bo tylko dzięki waszemu wsparciu mamy szansę wygrać w tej nierównej walce.
Laden...