Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Za każdą podarowaną złotówkę, każde udostępnienie, z całego serca dziękujemy.
Wszystkie maluszki znalazły nowe domy.
Późna jesienna pora to w Fundacji zawsze był okres, w którym mogliśmy wreszcie wziąć głęboki oddech. Koty w potrzebie? Owszem, takie trafiają do nas cały rok, jesienią jednak zwykle było ich znacznie mniej, a szczególnie małych kociąt. Rok 2020 nie odpuszcza jednak nikomu… Mimo, że lada dzień będziemy mieć połowę listopada u nas kociakowe zatrzęsienie trwa, a nasze domy tymczasowe pękają w szwach.
To był kolejny telefon w ciągu kilku ostatnich dni. Zrozpaczona kobieta prosiła o pomoc dla piątki kociąt. Dzwoniła z miejscowości oddalonej od Rzeszowa o prawie 100 km. Co stało się z ich mamą? Nie wiadomo, mijały kolejne dni, a jej nie było. Czy ktoś podrzucił maluchy, czy też ich mamie stało się coś złego, tego nie dowiemy się nigdy. Wszystkie jednostki w bliższej okolicy odmówiły pomocy dla kociaków. W pierwszej wersji odmówiliśmy także my, z bólem serca, ale nie mieliśmy żadnego wolnego tymczasu. Wolontariuszka, wzdychając bezradnie, odłożyła telefon. Wierzcie mi, nikt z nas nie lubi mówić „nie”, nikt nie chce odmawiać pomocy. Czasem są jednak takie chwile, gdy jesteśmy pod ścianą i nie mamy wyjścia.
Chwilę później telefon fundacyjny zadzwonił po raz kolejny. Tym razem była to jedna z naszych wolontariuszek z radosną nowiną, że ostatnie maluchy z grupy kociąt, które miała pod opieką właśnie pojechały do nowego domu.
- Madziu, spytam nieśmiało, a czy nie wzięłabyś kolejnej piątki malców na tymczas? Właśnie odmówiłam ich przyjęcia, ale gdybyś mogła je wziąć…
- Wezmę – przerwała w pół zdania.
- Naprawdę? Jesteś wielka! To ja oddzwaniam do tej pani, że damy radę pomóc!"
Wolontariuszka szybko odszukała na liście połączeń numer, z którego dzwoniła zrozpaczona kobieta i zadzwoniła do niej. Poinformowała ją, że właśnie zwolniło się u nas miejsce i poprosiła, aby przywieźć kociaki do wskazanej lecznicy na przegląd weterynaryjny, nim pojadą do domu tymczasowego.
Następnego dnia skoro świt do lecznicy przyjechały kociaki. Przyjechały, ale tylko 4, a było ich 5… Jeden z maluszków tak się wystraszył i ukrył, że nie udało się go odnaleźć i złapać. Został tam sam, bez mamy, bez rodzeństwa, kompletnie samotny i nieporadny… Poprosiliśmy, by nadal zostawiać mu jedzenie w miejscu dokarmiania i dzwonić do nas gdy tylko się zjawi. Przywieziona czwórka została w lecznicy, gdzie lekarz weterynarii dokładnie je zbadał.
Maluchy, jak przystało na kocie przybłędy, były zapchlone, zarobaczone, a z uszu wylewał się świerzbowiec. Zostały odpchlone, odrobaczone, a także przetestowane na kocią białaczkę (wszystkie negatywne). Tak zaopatrzone jeszcze tego samego dnia wieczorem pojechały do domu tymczasowego.
Spytacie, a co z zagubionym malcem? Na całe szczęście ta historia zakończyła się pomyślnie. Na drugi dzień maluch pojawił się, był bardzo nieufny. Nasza niestrudzona wolontariuszka ruszyła więc w 100-kilometrową podróż z klatką-pułapką. I choć nie od razu, bo obława na kociaka trwała całą noc, to udało się go złapać. Podobnie jak rodzeństwo, najpierw trafił do lecznicy, a po niezbędnych badaniach i podaniu środków przeciw pasożytniczych dołączył do swojego rodzeństwa.
Póki co maluszki są nieco wystraszone i wycofane – naszą wolontariuszkę czeka zatem trochę pracy nad socjalizacją kociaków. Cały czas trzeba także monitorować ich stan zdrowia, bo cała batalia pasożytów zamieszkujących kocie brzuszki wcale nie zamierza łatwo się poddać. Choć wydaje się, że to wcale nie tak wiele, są przecież koty w znacznie gorszym stanie, to przy piątce maluszków to dla nas niestety kolejne, niemałe koszty. Z fundacyjnymi finansami jest źle, żeby nie powiedzieć beznadziejnie.
Dlatego znów w Was Kochani nasza ostatnia nadzieja. Prosimy, sypnijcie groszem do kociej skarbonki i pomóżcie ten kolejny raz odmienić koci los.
Loading...