Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies.
Not got a RatujemyZwierzaki account?
Niestety, temu psiakowi byliśmy w stanie pomóc tylko na krótko. Na kilka miesięcy. Są chwile, gdy serce łamie się na tysiąc kawałków. Jednym z takich momentów było to, gdy pomimo ogromnego wysiłku w ratowanie Maksa, w dziesiątki badań i wizyt u lekarzy weterynarii nie przedłużyliśmy mu życia na kilka lat, a zaledwie na kilka miesięcy.
Maks trafił do nas z Zawiercia, gdzie przez całe swoje życie był trzymany w ciasnym i brudnym kojcu. Jedyne co z niego widział, to mury. Prawdopodobnie dlatego pomimo swojego stanu – dość często uciekał z miejsca gdzie bytował i „zwiedzał miasto”.
W tym miejscu Maks spędził większość swojego życia.
Podczas jednego z takich „gigantów”, Maks trafił na naszą wolontariuszkę – Weronikę, która poruszyła niebo i ziemię, aby znaleźć właściciela tego psa. Po przyjeździe straży miejskiej okazało się, że funkcjonariuszom psiak ten jest znany, zarówno on jak i jego właścicielka. Kilkakrotnie wcześniej odbierała go już ze schroniska dla zwierząt gdzie trafiał odwieziony przez właśnie Straż Miejską.
Wolontariuszka Weronika wraz z uratowanym przez nią Maksem.
Wówczas funkcjonariusze Straży Miejskiej na miejsce przywieźli właścicielkę, która stwierdziła, że psa zabezpieczy. Był on jednak w fatalnym stanie fizycznym. Nasza wolontariuszka – Weronika nie zostawiła zatem Maksa bez pomocy. Nazajutrz psiaka odwiedził patrol interwencyjny stowarzyszenia Pogotowie dla Zwierząt. W wyniku kontroli zwierzę zostało zabezpieczone, gdyż miejsce w którym bytował pies – mówiąc dość łagodnie – było bardzo nieodpowiednie.
Maks trafił pod opiekę stowarzyszenia Pogotowie dla Zwierząt. Został przewieziony do całodobowej kliniki weterynaryjnej w Katowicach. Lekarze weterynarii starali się przede wszystkim nawodnić Maksa – psiak ten był bardzo odwodniony.
Z racji tego, że klinika ta nie mogła zapewnić miejsca dla Maksa na dłuższy okres, zdecydowaliśmy się go przewieźć do Warszawy. Tam zaczęła się walka o życie Maksa.
Po rozpoczęciu leczenia i rehabilitacji w naszym azylu pojawiła się wspaniała kobieta – Joanna Kajstura, którą „Maks” urzekł. Asia zakochała się w tym psiaku i zdecydowała się zabrać go do domu.
Asia bardzo pomogła nam w leczeniu tego psiaka. Zrobiła co mogła, aby ratować jego życie. Na jego leczenie z własnych środków przeznaczyła ok. 15 tys. zł przez tylko kilkanaście dni. Asia jest wspaniałą kobietą. Chcieliśmy pomóc w jego leczeniu i rehabilitacji – w końcu zebraliśmy na jego leczenie blisko 17 tys. zł. Jednak Asia nam odmówiła. Powiedziała nam, że widzi to ile nakładów finansowych potrzebujemy na ratowanie innych psiaków i zadeklarowała, że wszystkie dalsze koszty związane z Maksem przejmie na siebie. Poprosiła abyśmy za środki które zebraliśmy na Maksa przeznaczyli na inne „biedy” które są pod naszą opieką. Wówczas w azylowym szpitalu mieliśmy ok. 10 innych psów, w trochę lepszym stanie, niż stan Maksa, niemniej jednak wymagały one również opieki weterynaryjnej.
W związku z tym na leczenie Maksa wydaliśmy ok. 4 tys. zł. Były to wszelkiego rodzaju wstępne badania – w tym w klinice w Katowicach, badania krwi, moczu, RTG, USG oraz jego transport specjalistyczną karetką z Katowic do Warszawy.
Joanna Kajstura przejęła więc leczenie Maksa – jej walkę śledziliśmy i wspieraliśmy tak jak potrafiliśmy. Maks miał dostęp do najlepszych specjalistów w kraju.
Po jakimś czasie okazało się jednak, że stan Maksa nie pozwala na dalsze jego leczenie. Po prostu dalsza walka, sprawiłaby mu więcej cierpienia, a mogłaby nie przynieść żadnego skutku. W związku z czym wraz z Asią podjęliśmy decyzję o jego eutanazji.
Niestety – często bywa tak, że choć mamy wszystko czego nam potrzeba aby uratować psie życie – środki, najlepszych specjalistów w kraju, dostęp do wszelkiego rodzaju badań i troskliwy dom tymczasowy – nie udaje nam się to ze względu, że nasza pomoc przyszła kilka miesięcy lub lat za późno. Wówczas stajemy przed murem. Murem, którego nie możemy zburzyć, ani przeskoczyć. Przypomina nam to historię Maksa, który całe życie próbował wydostać się z czterech ścian wysokich murów i choć w końcu się mu to udało, było już za późno.
Dziękujemy wszystkim którzy okazali wsparcie w tych ciężkich chwilach dla Maksa. Wasza pomoc była jak zwykle nieodzowna i nieoceniona. Dziękujemy także Asi, dzięki której Maks ostatnie swoje chwile spędził w ciepłym i kochającym domu. Myślimy, że choć czas ten był krótki – takiej miłości i opieki nie zaznał nigdy w swoim życiu wcześniej.
Znaleziony został na chodniku, leżał skulony bez cienia szansy na ratunek. Kupka kości naciągniętych skórą... Wcześniej tułał się po ulicach w oczekiwaniu na pomocną dłoń człowieka - dłoń, która dla niego byłaby cudem!
Zauważyli go wrażliwi mieszkańcy Zawiercia - ludzie z sercem, którzy zadzwonili po pomoc i pies miał trafić do miejscowego schroniska. Niestety nie tylko nikt mu nie udzielił pomocy, ale podjęto szokującą decyzję o zwrocie psa do... oprawcy, zanim trafił do schroniska. Pies Maks trafił ponownie do właścicielki.
Ratunek musiał nadejść jak najszybciej. W ten sam dzień, w późnych godzinach wieczornych psa odebraliśmy interwencyjnie. Żył w takich warunkach, jak na pierwszej fotografii poniżej. W każdej chwili mógł spaść ze stromych schodów do piwnicy.
Nie wróci już do właściciela, którego czeka proces. Zwierzę trafiło natychmiast do kliniki weterynaryjnej. Przez najbliższy miesiąc lekarze będą stawiać go na nogi. Jest bardzo schorowany, ale szansa na normalne życie istnieje. Możemy w tym pomóc, zbierając środki na jego leczenie.
Psiak znaleziony został wczoraj pod jednym ze sklepów przy ul. Żabiej w Zawierciu. Był skrajnie zaniedbany, wychudzony i wyłysiały. Jednym słowem wrak psa.
Osoby, które chciały mu pomóc, wezwały schronisko dla zwierząt w Zawierciu. Powiadomiona została również straż miejska. Jednak potrzebującemu psu nikt nie pomógł. Dlaczego? Bo znana była właścicielka psa, której go zwrócono... To niestety nie jest żart! Zdaniem świadków, kobieta przyjechała po psa na rowerze, założyła mu na szyję pasek od spodni, a że pies z trudem się poruszał, ta zaczęła go szarpać. Wezwana policja też niewiele pomogła. Stwierdzić miała tylko, że pies jest stary i osoba, która go znalazła, mogła go po prostu zanieść do domu pod pachą... I co dalej stało się z tym psem? Wrócił do miejsca, skąd uciekł, by szukać pomocy u ludzi. U ludzi, którzy mają "zaszczyt" zwać się strażnikami miejskimi, policjantami czy pracownikami schroniska, a którzy go ostatecznie zawiedli, kolejny raz zresztą.
Pani Weronika zamieściła apel o pomoc dla psa na facebooku. Odczytaliśmy go i udaliśmy się, by pomóc zwierzęciu. Odebraliśmy go za znęcanie się nad nim i przewieźliśmy do kliniki weterynaryjnej, gdzie wykonano niezbędne badania.
Lekarze stwierdzili u psa zaniedbanie, wychudzenie, zanik tkanki tłuszczowej. Zwierzę było całe oblepione odchodami, z uwagi na ciężki stan chorobowy z trudnością się poruszało. Za pierwszą dobę ratowania psa w klinice policzono ponad 500 zł.
U psa zdiagnozowano niedoczynność tarczycy. Przed nami długie, intensywne i kosztowne leczenie oraz powolne odkarmianie zwierzęcia. Z Państwa pomocą możemy przywrócić temu psu wiarę w człowieka i chęć życia. Prosimy o pomoc.
Cała akcja ratunkowa psa udała się dzięki Milenie Radosz (na fotografii poniżej z lewej) oraz Weronice Grabowskiej (z prawej strony) z Zawiercia. Bardzo im dziękujemy!
Loading...